piątek, 3 lutego 2012

Przyjaciółka Księżyca


Noc zamieniała się na miejsca z dniem, kiedy razem ze znajomymi wychodziła z plebanii. Nagły powiew chłodnego wiatru owionął ich policzki, składając na nich powitalny pocałunek. I tylko ona zrozumiała ten codzienny gest i uśmiechnęła się delikatnie. Przymknęła oczy, by wsłuchać się w jego tajemniczy szept i wysunęła nogę do przodu, próbując zejść ze schodów. Pech chciał, że padający przez całe popołudnie śnieg dosyć nierówno zasypał stopnie i dziewczyna potknęła się, sekundę potem uderzając czołem w czyjeś, schowane za ciepłą kurtką, plecy.
- Przepraszam – mruknęła gdzieś w przestrzeń.
- Nie ma sprawy – odpowiedział tak dobrze jej znany głos. Osobliwe „r” wywołało u niej nagły przypływ smutku, którego nie umiała, a raczej nie chciała, wyjaśnić. Postanowiła spojrzeć mu głęboko w oczy, na próbę. I tym razem dostrzegła w nich delikatnie padający deszcz. Wszystkie marzenia, zarówno jego, jak i swoje.
Przytrzymał jej spojrzenie. Miała wrażenie, jakby z nią igrał, sprawdzał, jak daleko może posunąć się w uporczywym wpatrywaniu się w nią.
Wydawałoby się, że oboje w to grają. I nie istniał świat poza nimi. Świat, który w tej chwili zamykał się do kilku osób ciekawsko się w nich wpatrujących i szepczących między sobą, ewidentnie się z nich śmiał.
           - Idziecie już? Zimno mi! – wysoki, ciemnowłosy chłopak zapinał właśnie charakterystyczną dla siebie czarną kurtkę.
           - Adrian, nie przeszkadzaj im – pouczyła go niewysoka szatynka, z trudem opanowując śmiech.
- Właśnie, chodź tutaj!
Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie. Wiedziała, że oni robią to wszystko dla niej. Po to, by mogła wykorzystać każdą szansę na rozmowę, na bycie bliżej niego. Ale widząc wyraz twarzy chłopaka o deszczowych oczach, zrezygnowała i dołączyła do grupki przyjaciół
- To ja już pójdę, bo mi film ucieknie. – Pożegnał się chłopak i poszedł w swoją stronę. Jeszcze przez chwilę obserwowała jego oddalającą się sylwetkę, a potem zrównała się z pozostałymi. To był jeden z tych dni, kiedy na spotkanie przychodziła z radosnym sercem, a wychodziła z niego wewnętrznie rozbita. Wiatr po raz kolejny dał jej o sobie znać, ale ignorowała jego pełne pocieszenia słowa. Wiedziała, że on lubi kłamać. Nie chciała słuchać potoku świszczących kłamstw i tym razem.
Podążała przed siebie, pogrążona w rozmowie i zapatrzona w niebo. Chmury, dotychczas kłębiące się jedna przy drugiej, pospiesznie się od siebie odsuwały, jakby pokłóciły się przed momentem o to, co jest pomiędzy tą dwójką. Miała wrażenie, że cały wszechświat o nich myśli.
Nagle jej oczom ukazała się cudowna, okrągła tarcza Księżyca. Zatopiona w jej pięknie nie zauważyła, że stoi cały czas w miejscu. Utkwiła spojrzenie w srebrzysto-złotym ziemskim satelicie, o którym wolała myśleć, że pełni rolę słuchacza i jednocześnie kogoś odpowiedzialnego za spełnianie skierowanych ku niemu próśb. 
Niespodziewanie, w jej umyśle pojawiła się malutka myśl, że ten odcień, odcień dzisiejszej Pełni, nie należy wyłącznie do Księżyca. Należy również do chłopaka o deszczowych oczach.
- Deszczowe oczy i księżycowe włosy! – szepnęła sama do siebie, przejęta nowym odkryciem. Na jej twarzy powoli zamieszkiwał uśmiech. Nie odrywając oczu od uroczej twarzy radosnego Księżyca, zrównała swoje kroki ze znajomymi, którzy nawet nie zauważyli jej zniknięcia. Kiedy sobie to uświadomiła, poczuła niemiłe ukłucie w sercu, ale postanowiła się tym nie przejmować. 
Ponieważ go znalazła! Znalazła tego jedynego na świecie, deszczowo-księżycowego chłopaka!
- Wiecie co? – wtrąciła nagle, znudzona przysłuchiwaniem się rozmowie, która je nie dotyczyła.
- Co takiego? – zapytał Adrian, zaglądając jej w oczy. Dziewczyna w odpowiedzi wyciągnęła dłoń przed siebie.
- Pełnia! – wykrzyknęła radośnie, wytykając jednocześnie język. Pobiegła przed siebie, a potem raptownie przykucnęła, nabrała puszystego, bielutkiego śniegu w malutkie dłonie i zwyczajnie go zdmuchnęła. Płatki rozsypywały się dookoła, migocząc w świetle lamp niczym małe, spadające gwiazdki zesłane przez zimę.
- Co ty robisz?
- Nie wiem, Beatko, nie wiem.  To przez tę Pełnię. Wiesz, że wtedy… nie panuję nad sobą i swoim szaleństwem. – Dziewczyna wybuchła śmiechem, spostrzegłszy miny towarzyszy. – No, ale wiecie, że tak jest! Podczas Pełni… wariuję.
„ I ja, i moje zmysły” – dodała w myślach, przypominając sobie ostatnie miesiące. Do oczu napłynęły jej łzy, które powstrzymała, wmawiając sobie, że na nie przyjdzie jeszcze czas. 
Takie huśtawki nastrojów były dla niej czymś zupełnie normalnym. Śmiała się w głos, by potem wybuchnąć płaczem. Wszystko dlatego, że czuła się niepewnie. Wszędzie, gdziekolwiek się nie znalazła. Wyjątkiem były te nieliczne chwile spędzone z nim sam na sam. Ale teraz nawet one są tylko wspomnieniami, które kryją się w jej pamięci i wyskakują z szufladek w jej umyśle właśnie wtedy, kiedy nie trzeba było. Były wtedy natrętne jak muszki latające latem wokół owoców. A ona odganiała się od nich na tyle skutecznie, że odchodziły na jakiś czas.
- Tak, tak, wariujesz.  Ale moim zdaniem zupełnie niezależnie od fazy Księżyca. – podsumowała Beata, patrząc jej wymownie w oczy. Zrozumiała. Wiedziała, jaki jest prawdziwy powód zmian jej nastroju. Postanowiła natomiast, że się do tego nie przyzna.
Wzruszyła tylko ramionami, nie biorąc sobie słów dziewczyny do serca. Miała zaskakująco dobry humor i żadne niepotrzebne wspomnienia nie mają prawa przeszkodzić jej w radosnym powrocie do domu.

***
A jednak. Drastyczna zmiana nastąpiła, gdy znalazła się sama, w pustym pokoju, oświetlonym tylko przyćmionym światłem lampki stolikowej.
Siedziała na łóżku, ze sporych rozmiarów przytulanką – dinozaurem, który był świadkiem niejednego kryzysu w jej siedemnastoletnim życiu. Oczy utkwione miała w sporych rozmiarów kartce z widocznym, dopiero skończonym rysunkiem. Niewprawnie nałożona akwarela wyraźnie odznaczała się na bieli papieru. 
Była z siebie dumna, ale jednocześnie przepełniało ją coś w rodzaju zdenerwowania czającego się gdzieś w kącie i gotowego ujawnić się w najmniej oczekiwanym momencie. „Bez sensu. Po co ja go rysowałam? Bez sensu” – powtarzała w myślach, obejmując dinozaura coraz mocniej i czując jego charakterystyczną woń. Nie istniało nic innego, co mogłoby pachnieć jak on. Miał zapach… spokoju.
Nagle zerwała się, pluszaka odrzucając w kąt, chwyciła rysunek w dłonie i przyjrzała się namalowanej na nim twarzy. Być może dla postronnego odbiorcy rysy twarzy mogły się rozmijać z pierwowzorem, jednak dla niej, podobieństwo było uderzające. 
Nawet nie zauważyła, jak na jej policzkach powoli zaczęły pojawiać się łzy. Płakała, choć, gdyby ją ktoś teraz zobaczył, nie potrafiłaby podać żadnego wytłumaczenia. Po prostu, najzwyczajniej w świecie, zdała sobie sprawę z tego, że wszystko, co robi, jest zupełnie bez sensu.
Co takiego powstrzymuje ją przed wyznaniem mu swoich uczuć? Przecież ta niepewność wyniszcza ją w najokrutniejszy z możliwych sposobów. A mimo to, wolałaby cierpieć w ten sposób jeszcze kilka lat, niż dowiedzieć się, że on nie potrafi jej pokochać. Nie potrafi przyczynić się do samowolnego oddania swojej nadziei. Nie chce widzieć jak odchodzi z jej serca. Przywiązała się do niej i do tej miłości, którą pielęgnowała cichutko i ostrożnie niczym najdelikatniejszy kwiat, w swoim sercu. 
A przecież przywiązanie posiada ogromną moc, łączącą nawet to, czego według innych, nie da się połączyć. Jest jak super mocny klej, który jak już złączy, to nie ma rady, musi zostać, jak jest.
Czasami wydawało jej się, że myli miłość z takim przywiązaniem. Czasami inni próbują przekonać, że tak jest w rzeczywistości. Bywało, że gubiła się we własnych myślach, myląc je z osądami znajomych i przyjaciół.
Ale teraz wiedziała. To nie przywiązanie, bo ono nie wywołuje aż tak skrajnych emocji, nie rani tak dotkliwie, jak niemożność kochania… i bycia kochanym. I chociaż największym pragnieniem dziewczyny było dawanie mu z siebie jak najwięcej, chronienie go, gdy zajdzie taka potrzeba i stanie przy jego boku, ofiarowując tyle miłości, ile zdoła udźwignąć, to jednak jakaś malutka cząstka, niewielki pokoik w jej sercu zamieszkany był przez potrzebę bycia kochanym. Czasami była męczącym lokatorem, bywało i tak, że sprawiała problemy i nie pozwalała na spokojną egzystencję. 
Tak było i w tej chwili, kiedy niebieskooka wpatrywała się w namalowane, deszczowe oczy chłopaka, który nawet nie zdawał sobie sprawy z jej uczuć.
Miała ochotę podrzeć kartkę z rysunkiem na maleńkie kawałeczki, bardzo powoli. Pozbyć się przedmiotu, który właśnie w tej chwili jest powodem jej konsternacji.
Nie zrobiła tego. Bo to tak, jakby miała zniszczyć swoją miłość. 
Odłożyła rysunek na miejsce i usiadła przy biurku, włączając komputer. Miała ochotę na od stresowanie się. Miała ochotę na jakieś bardzo zabawne anime. Albo na zupełnie bezsensowną rozmowę ze znajomymi przez gadu-gadu. 
Ale jak na złość, wszystkie słoneczka na jej liście malowały się na czerwono, a wszystkie komedie już widziała.
Nieoczekiwanie, jedno ze słoneczek w komunikatorze zmieniło swoją barwę na żółty. Uśmiech wpłynął na jej wargi, kiedy zobaczyła, kto to.
- Madzia! – napisała. – Wiesz, że Cię lubię?
- Co Cię tak napadło?
- Nie wiem, po prostu chciałam to napisać. Wiesz, co dziś jest?
- Eee… nie? – padła rzeczowa odpowiedź.
- Pełnia! I wiesz (chyba za często powtarzam słowo „wiesz”), już myślałam, że i tym razem nie zobaczę Księżyca, bo przecież cały czas padał śnieg, a tu proszę! Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak ja się cieszę!
- O, to dziś? A w ogóle, to ile trwa taka pełnia? Jeden dzień?
- Nie. Wydaje mi się, że czasem nawet trzy, albo cztery. Moja Pełnia!
Chciała napisać jej o swoim smutku, ale jakoś nie mogła. Siliła się natomiast na pozornie pogodną wymianę zdań. Ciekawa była tylko, kiedy Magda zauważy, że coś jest nie tak. Ta dziewczyna zawsze odgadywała, kiedy miała gorszy dzień. Nawet, jeśli rozmawiały ze sobą tylko za pomocą komunikatora i czasami SMS-ów. 
Czasami odnosiła wrażenie, że jej imienniczka jest jej dużo bliższą osobą, niż kilku innych ludzi, których zwykła nazywać przyjaciółmi. Jakby odczytując jej myśli, w  okienku pojawiła się kolejna wiadomość.
- Widzę, że coś jest nie tak. Piszesz trochę jak nie Ty. Stało się coś?
„Stało” – chciała odpisać – „Nie uśmiechnął się dziś do mnie. Unika mnie. Nie rozmawiamy już ze sobą, nie mamy jak. A jeśli już, to zawsze jest ktoś obok. A poza tym mam wrażenie, że mu się narzucam.”
- Ale nie mogę ci tego napisać, bo pomyślisz, że zachowuję się dziecinnie i powiesz, że muszę z nim po prostu szczerze porozmawiać, choćby nie wiem, co – wypowiedziała swoje myśli na głos, wzdychając przy tym ciężko.
- Wydaje ci się. Wszystko jest w porządku. – odpisała. Tak było łatwiej.
- Jasne, jasne. Ale jak chcesz, nie mówisz, to nie.
Podziękowała jej w myślach. Za to, że nie naciska i udaje, że jej wierzy. A na pewno nie wierzy. I ona o tym wiedziała. Ale mimo to nie mogła jej tego napisać.

***
Pierwszy raz od jakiegoś czasu mogła wpatrywać się w tarczę Księżyca ze swojego łóżka. Wyglądał tak, jakby patrzył wprost na nią, czekając tylko, aż skieruje ku niemu swoją prośbę. Uśmiechał się do niej zachęcająco, jakby chciał wyjaśnić, że to nic, jeśli życzenie się powtórzy. I, że zupełnie nie ma znaczenia, że już przestała mieć nadzieję na to, że kiedykolwiek je spełni.
           Zaryzykowała.
- Kochany Księżycu… proszę cię, z całego serca, z serca które zostało rozbite przez Mateusza, a które posklejałam taśmą klejącą, zanieś moją prośbę Bogu. Bo jesteś jego sługą. Jak ja. Ale ciebie uważniej posłucha, na pewno. Poproś Go… poproś Go o deszcz. Wiem, że jest zima. Tylko, że potrzebuję moich marzeń! Bez nich czuję się cały czas zdenerwowana. Wiesz przecież, że tylko w deszczu zaklęte są wszystkie marzenia. Wystarczy tylko je złapać. 
A śnieg mi je zamroził. I nie mogę się do nich dostać! Potrzebuję ich! Potrzebuję ich, żeby wierzyć… że wszystko się ułoży. Ze mną. I z Mateuszem. Zrobisz to, Księżycu? Tak ładnie się uśmiechasz… jakbyś chciał mi powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. 
Zastanawiam się tylko… powiedz, Księżycu, uśmiechasz się tak do każdego? Czy ten Twój uśmiech, który teraz do mnie kierujesz, różni się od innych? Czy uśmiechasz się tak samo do słońca, które zawsze jest przy tobie i pomaga ci dawać pociechę tym, którzy jak ja zwracają się do ciebie? 
Nie odpowiadasz. No trudno. Już cię nie zamęczam więcej. Tylko proszę, błagam, przekaż Mu moją prośbę…
A on, jakby chciał spełnić życzenie jak najszybciej, zniknął z jej pola widzenia. Powoli zamykała oczy, poddając się snom. Cieszyła się, że w końcu idzie spać. 
Bo świat w jej snach był taki, jaki powinien być.
Dzięki nim miała siłę na to, by każdego ranka zmagać się z przytłaczającą ją rzeczywistością. Potrzebowała tych sił, aby przetrwać osiem godzin dziennie w instytucji, której z całego serca nienawidziła. I nie dlatego, że trzeba się uczyć, ale dlatego, że wszędzie trzeba być najlepszym; we wszystkim. 
Męczyła ją hipokryzja wychowawczyni, która powtarza, że najważniejsze są tylko przedmioty zdawane na maturze i tylko do tych należy się najbardziej przyłożyć. Ale kiedy tylko powinie ci się noga, ona pierwsza zgani cię za to, że nie przykładasz się do zajęć.
Do szału doprowadzali ją znajomi z klasy, może z paroma tylko wyjątkami. Pozostałych nie obchodziło, co u ciebie, dlaczego jesteś smutna, albo właśnie bardzo radosna, tylko to, co dostałaś z ostatniego sprawdzianu, albo czy zgłaszasz dzisiaj nieprzygotowanie na historii.
Na szczęście miała w klasie swoich przyjaciół, którzy wysłuchiwali jej narzekania i głupich komentarzy. Przy nich czuła się swobodnie. Zapominała o tym, że tęskni.
I tylko czasami, kiedy Ola i Łukasz, klasowa para, będąca jednocześnie jej przyjaciółmi, wymieniała pocałunki lub czułe gesty, czuła jak coś wewnątrz niej skręca się z zazdrości. Dałaby wiele za bycie kochaną. Najwyraźniej musi jeszcze poczekać.

***
Droga do szkoły zawsze wydawała jej się ciągnąc w nieskończoność. Nawet, kiedy pospiesznie odrabiała na kolanie zadanie domowe z rosyjskiego. Tym razem jednak postanowiła, że będzie przyglądać się światu za oknem tramwaju i spróbuje uchwycić jak najwięcej piękna. 
Kiedy drzwi pojazdu otwierały się co przystanek i do środka napływało mroźne powietrze, uświadomiła sobie, że to wiatr chce po prostu powiedzieć „Dzień dobry”  każdemu człowiekowi. Za którymś razem po prostu kiwnęła głową, świadoma tego, że wyglądało to nieco dziwnie. Ale dla niej ważniejszy był fakt, że ktoś w końcu się z tym biednym wiatrem przywitał.
Pochłonięta odkrywaniem świata na nowo, nie zauważyła, że tramwaj zatrzymał się już na pętli. Była na miejscu.
Do porządku przywołała ją nagła cisza, jaka zaległa w środku lokomocji. Pospiesznie założyła czapkę na głowę, chwyciła w rękę niebiesko-szary plecak i pobiegła prosto przed siebie. Miała trzy minuty na dotarcie do klasy.

***
I tak każdego dnia. Wszystkie były do siebie tak bardzo podobne, że nie zauważyła, kiedy tydzień dobiegł końca. Wracając do domu w piątek po południu zdała sobie sprawę z tego, że dziś… być może go zobaczy. Serce podskoczyło jej do gardła. 
„Ale tak właściwie… to co z tego? Przecież i tak nic to nie zmieni. Dalej będziemy udawać, że nie łączą nas żadne wspomnienia, które mogłyby… mogłyby być o wiele piękniejsze, gdybyśmy przywoływali je oboje.”
Mimo, iż spotkanie ze swoją grupą oazową miała wyznaczone dopiero o 20.00, przyszła tuż po 19.00. Przywitała się z przyjaciółmi, serdecznie, radośnie. Zatrzymała się dopiero przed nim, przed chłopakiem o księżycowych włosach i deszczowych oczach. 
- Cześć – odezwała się pierwsza. Kąciki jej ust wygięły się ku górze, kiedy ich oczy spotkały się na ułamek sekundy.
- Cześć. – Prawie natychmiast odwrócił wzrok, ale tuż potem, jak gdyby na zadośćuczynienie, odwzajemnił uśmiech.
A ona stała przed nim i nie wierzyła własnym oczom. Tyle tygodni na to czekała! Na ten jeden mały uśmiech. Tak bardzo za nim tęskniła! Już prawie zapomniała, jak wygląda, kiedy się uśmiecha. Kiedy uśmiecha się do niej.
Ciepło łagodną falą rozpłynęło się w jej wnętrzu. Nie wiadomo, skąd, w kącikach oczu pojawiły się łzy. Odwróciła się i chwyciła za rękę Karolinę, osobę, która wiedziała wszystko o jej uczuciach do Mateusza. Razem opuściły pomieszczenie.
- Co się stało, kochanie?
- Karolina… - dała radę tylko wyszeptać, zanim rozpłakała się na dobre. Tuląc się do przyjaciółki, powoli odzyskiwała spokój.
- To przez Matiego, prawda? – Szatynka starła łzę z policzka dziewczyny. – Biedna moja. On jest jeszcze dzieciakiem, jeszcze nie dojrzał. Poza tym, nie jest ciebie wart. Nie potrafi docenić takiej wspaniałej dziewczyny, jak ty.
- Jest mnie wart! – zaprzeczyła z całą mocą, jaka jeszcze jej pozostała. – Jest, jak nikt inny. 
Tak bowiem zdecydowało jej serce. I ona mocno w to wierzyła. 
Nagle zdała sobie sprawę z tego, że przecież oboje mają czas. Przecież może na niego zaczekać, bo nigdzie się nie wybiera. A jeśli to faktycznie jest miłość, to prędzej czy później zostanie odwzajemniona.
Ponieważ Bóg nigdy nie zsyła ludziom miłości, która pozostaje sama.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy