środa, 17 października 2012

Zimowy książę

Pojawiłaś się w studio mimo tego, że wczoraj zabronił ci przychodzić. Jednak ty nie mogłaś zrezygnować z tak ogromnej szansy, jaka ci się przytrafiła. Chciałaś przecież mieć możliwość spoglądania na niego w każdym momencie, a to była ku temu idealna okazja.
Siedziałaś więc jak zahipnotyzowana, gdzieś w rogu pokoju, od dłuższego czasu przyglądając się, jak magiczne, w twoim mniemaniu, dłonie innej kobiety, o którą – o dziwo – nie byłaś zazdrosna, zamieniają twarz twojego ukochanego w posąg lodowego księcia. Byłaś pełna podziwu dla talentu i umiejętności wizażystki choć jeszcze kilkadziesiąt minut wcześniej widziałaś, jak wykańcza niesamowity makijaż Leeteuka. I tylko przez chwilę żałowałaś, że to nie ty zamieniasz tego zwyczajnego przecież mężczyznę w uosobienie nieziemskiego piękna.
Zerknęłaś w stronę luster w nadziei, że napotkasz jego spojrzenie. Oczy miał jednak zamknięte, a ty nie mogłaś pozbyć się wrażenia, iż robi to specjalnie; że jego, pełna niezadowolenia, mina jest dla ciebie swoistą karą za nieposłuszeństwo. Postanowiłaś jednak nie brać tego do siebie. Bo przecież to były jedynie twoje przypuszczenia i ta gwiazda, siedząca spokojnie w dużym, bordowym fotelu, to wciąż był twój kochany Donghee, który weźmie cię w ramiona i wyszepcze kilka ciepłych słów, gdy tylko znajdziecie się sam na sam. A to wszystko, co prezentował sobą w tej chwili… to na pewno była tylko kolejna z ról, w którą postanowił się wcielić, by sesja zdjęciowa, do której właśnie się przygotowywał, była idealna w każdym calu.
Westchnęłaś cicho, wyciągając z kieszeni telefon i potajemnie pstryknęłaś kilka zdjęć na pamiątkę. Teraz staną się kolejnym z twoich małych skarbów, podobnie do innych waszych wspólnych fotografii, widniejących na ścianie w twoim mieszkaniu.
W którymś momencie do środka wszedł ktoś z ekipy i poprosił cię, byś za nim podążyła. Kątem oka dostrzegłaś zdziwienie w oczach Shindonga, który wciąż, mimo wszystko, pozostawał milczący.
Nie miałaś pojęcia, o co może chodzić, nie zrobiłaś przecież nic złego; zresztą, to oni cię tu zaprosili…
Niepewnie stawiałaś kolejne kroki, przemierzając słabo oświetlony korytarz w zupełnej ciszy. Wydawało ci się, że idący tuż przed tobą pracownik słyszy bicie twojego serca.
Po chwili znaleźliście się w niedużym, ale dość przestronnym pomieszczeniu przystosowanym do robienia profesjonalnych zdjęć. I nagle zdałaś sobie sprawę z faktu, że wszyscy ci się przyglądają i celowo szukają twojego wzroku, by móc się z tobą przywitać.
Nie sądziłaś, że oni, co do osoby, będą wiedzieli, kim jesteś. A już na pewno nie miałaś pojęcia, że mogą mieć jakikolwiek interes w twojej obecności w studio.
Ktoś tłumaczył ci, jaka będzie twoja rola w tym przedsięwzięciu, ale ty z nerwów nie zrozumiałaś ani słowa. Poczułaś się nagle strasznie niepewnie i dałabyś wszystko za pokrzepiający, Shindongowy uśmiech.
Instynktownie zaczęłaś szukać go wśród całej ekipy, choć jakaś część twojego umysłu wiedziała, że on w dalszym ciągu siedzi w tamtym pokoju, wciąż się przygotowując.
Poczułaś czyjąś dłoń na swoim ramieniu; odwróciłaś się tak prędko, jak tylko pozwoliło na to twoje ciało. Uśmiechnęłaś się delikatnie, z ogromną dozą ulgi, kiedy napotkałaś jego twarz. Mimo, iż on wciąż spoglądał na ciebie z wyraźnym dystansem.
Nie sądziłaś, że potrafi być zły tak długo o jedną drobnostkę.
- Daj z siebie wszystko – byłaś tylko w stanie wykrztusić, zanim ominął cię, zupełnie nie zwracając uwagi na to, co do niego mówisz.
Zaczynałaś być odrobinę poirytowana. Skoro miał zamiar cały czas cię unikać, dlaczego dotknął cię przed chwilą tak delikatnie…?
- Donghee-ssi! – zawołałaś za nim. Przystanął na ułamek sekundy, ale już chwilę później przyspieszył kroku. Miałaś ochotę złapać stojący obok statyw i nim w niego rzucić.
Ale jedyne, co zrobiłaś w rzeczywistości, to obserwowanie, jak twój facet pozuje do pierwszych, próbnych zdjęć, pełen powagi i niezwykle skupiony.
Ty byłaś jego zupełnym przeciwieństwem. Twoje wnętrze dosłownie wrzało od emocji, którym nie mogłaś dać ujścia. Z niecierpliwością czekałaś na jakąkolwiek przerwę, podczas której będziesz mogła zaciągnąć go gdzieś w kąt i porozmawiać.
I po wielu minutach, wypełnionych czekaniem, w końcu pozwolono mu na chwilę odpoczynku. Nie zwracając uwagi na dwie kobiety, które poprawiały Shindongowy wygląd, podeszłaś bliżej i złapałaś go za rękę. Patrzył na ciebie, odrobinę zaskoczony, ale wciąż jakby odległy.
- Pogadajmy – oznajmiłaś głosem nie znoszącym sprzeciwu. Prychnął w odpowiedzi, odwracając się od ciebie i uśmiechając do wizażystki.
- Noona, kontynuuj, proszę – usłyszałaś ten sam miły ton, którym zazwyczaj mówił do ciebie. Wzięłaś głęboki wdech, przeprosiłaś tamte kobiety i niemal siłą zmusiłaś mężczyznę do podążenia za tobą.
Miałaś już dość jego zachowania.
- Co ty wyrabiasz, daj mi pracować – rzucił szorstko, patrząc gdzieś w bok.
- Donghee-ssi… - wyszeptałaś cicho; zaskoczyło cię drżenie własnego głosu – wciąż się złościsz o to, że jednak przyszłam?
Milczał, wciąż unikając spojrzenia w twoje oczy. Podeszłaś bliżej i opuszkiem palca przesunęłaś po linii jego, teraz zupełnie białych, rzęs.
- Co ty robisz…? – zapytał, łapiąc twoją dłoń i odnajdując twoje tęczówki w słabym świetle lampy.
I wtedy zrozumiałaś. Że ten ogień, który palił cię od dłuższego czasu, to nie złość. W jednej, krótkiej chwili uświadomiłaś sobie, że to nic innego, jak pożądanie.
Pociągał cię taki chłodny i niedostępny on. I nie mogłaś nic na to poradzić.
- Pytałam czy wciąż jesteś zły – odpowiedziałaś, przygryzając dolną wargę. A niech wie, niech rozumie, jak na ciebie działa, niech żałuje, że jest właśnie w pracy…
- Nie wiem – mruknął wymijająco. Wyglądał tak, jakby pogubił wszystkie swoje myśli, po spojrzeniu w twoje oczy. Uśmiechnęłaś się.
- No to dlaczego mnie unikasz?
- Pracuję, okej? Tutaj nie ma czasu na… - nie dokończył bo, ku zaskoczeniu wszystkich, którzy akurat znaleźli się w tym, skąd inąd dość odosobnionym, kąciku, z całą pewnością siebie, jaką zdołałaś z siebie wykrzesać, naparłaś na jego usta. Odrobinę zaskoczył cię ich smak, tak różny od tego, z którym miałaś do czynienia zazwyczaj, ale potem przypomniałaś sobie, że to wszystko przez ten cały makijaż. Który chyba, przez ciebie, trzeba będzie poprawić. Ale to nie było ważne. Liczyły się tylko jego usta na twoich wargach i dłonie, które odruchowo znalazły się w okolicy twojej talii i delikatnie przyciągnęły cię do ich właściciela.
- Macie przerwę – mruknęłaś, na chwilę się od niego odrywając. Zauważyłaś, że mimo widocznej przyjemności, jaką przyniósł mu wasz pocałunek, wciąż był w stosunku do ciebie odrobinę chłodny.
- Tak, ale to wciąż praca – uciął, robiąc krok do tyłu – to nie pora na romanse, zrozum.
Rozumiałaś to, oczywiście, że tak. Ale ten fakt był ci najzwyczajniej w świecie obojętny. Ty chciałaś z powrotem swojego Shindonga, który przyniesie ci pudełko ciasteczek, po czym sam je pochłonie, pozwalając ci jedynie na zjedzenie ostatniego kawałka.
Ale jednocześnie pragnęłaś, by wciąż był dla ciebie zimy. Byś mogła rozgrzewać go swoimi pieszczotami i roztopić to lodowe spojrzenie ciemnych oczu.
- Pięć minut, Donghee-ssi, pięć minut – poprosiłaś, dotykając jego policzka. Zmarszczył brwi, niezadowolony.
- Makijaż – zdołał powiedzieć, zanim znów go pocałowałaś. Prychnęłaś mu w usta, a on mruknął coś sprawiając, że poczułaś mrowienie w dolnej wardze, co tylko wyostrzyło twoje zmysły i pobudziło cię jeszcze bardziej. Dłonie, które jeszcze przed sekundą znajdowały się na jego delikatnych policzkach powolutku przesuwały się po obu stronach jego szyi i powolutku zmierzały ku spotkaniu w okolicach obojczyków, znacząc jego skórę białymi smugami.
A on? On pozostawał w tym wszystkim bierny, jednak wiedziałaś, że nie jest to oznaka dystansu ani muru, jakim miałby się odgradzać. Wiedziałaś, że po prostu pozwolił sobie jedynie czerpać przyjemność, zdając sobie sprawę z tego, że właśnie z takiej postawy będziesz najbardziej zadowolona.
Ktoś nagle zaczął go nawoływać; nie chciałaś odchodzić nawet na krok, ale musiałaś pozwolić mu pracować. Obserwowałaś, jak dołącza do reszty ekipy, i jak po jakimś czasie znów ustawia się do zdjęć.
Z niemałym zaskoczeniem zauważyłaś, że nikt nie był zły za te smugi na szyi Shindonga. Pogratulowałaś sobie w duchu za szczególny przejaw artyzmu i opierając się o ścianę, obserwowałaś swojego kochanka, przybierającego kolejne pozy.
Wyglądał tak obco i władczo. Jak zimowy książę. Jak bohater małej książeczki dla dzieci, którą napisaliście w zeszłe lato, narzekając na upały i pochłaniając lody.
Teraz przez większość czasu miał zamknięte oczy; z boku mógł wciąż wyglądać na zimnego i zdystansowanego, jednak wiedziałaś, że tak naprawdę, w tęczówkach zasłoniętych przez rozjaśnione powieki, płonie ogień.

Po cichutku i nie przeszkadzając nikomu, opuściłaś studio, postanawiając wybrać się do waszej ulubionej kawiarni. Na lody.
Wiedziała, że kiedy skończy, przyjdzie po nią, kupi jakiś pyszny deser, który pochłonie w mgnieniu oka i zażąda od ciebie kontynuowania zabawy, którą wcześniej rozpoczęłaś.

Zapomniałaś tylko zapytać, do czego byłaś im wcześniej potrzebna…

środa, 10 października 2012

Ty

Tak patrzę, że na forum o SJ to jest, a tutaj nie ma. Czas to zmienić~~



Mówią, że to nie Ciebie kocham, a jedynie, starannie pielęgnowane, moje o Tobie wyobrażenie. I nie mogę nie przyznać im choć odrobiny racji, skoro nie potrafię nawet oznajmić, że kiedykolwiek widziałam Cię na żywo.

A jednak wydaje mi się, że dobrze Cię znam. Wiem, co sprawia, że Twoje oczy skrzą się od nadmiaru szczęścia i co czyni Cię najbardziej nieszczęśliwym. Znam Twoje nawyki i przyzwyczajenia – nie jesteś w stanie ukryć ich wszystkich; pewnie sam nie zdajesz sobie do końca sprawy z tego, jak wiele z nich jestem w stanie rozpoznać.

Zresztą, także nie masz pojęcia o tym, że istnieję. Ja jako ja. Nie tylko jako twoja fanka. Ale wiesz, nauczyłam się to akceptować. Jeszcze do niedawna oddałabym wszystko, by móc stanąć przed Tobą twarzą w twarz i powiedzieć Ci „Patrz! To ja! Zauważ mnie!”, ale teraz to nie ma dla mnie aż takiego znaczenia.
Bo wystarczy mi, że kocham Cię na odległość. Całkowicie spełniam się w tym wyobrażeniu o pięknej, azjatyckiej miłości, które sama sobie namalowałam. I nie przeszkadza mi to, ponieważ wiem, że nie odbiega zbyt mocno od rzeczywistości… tak przynajmniej myślę.

Lubię kochać Cię takiego, jakiego zdołałam Cię poznać. Tego wciąż tajemniczego, nieodkrytego Ciebie, uśmiechającego się do mnie ze zdjęć. I nie boję się nazywać tego miłością, jej kolejnym, nietypowym i wyjątkowym obliczem.
Ale tego też musiałam się nauczyć. Tego kochania Cię po cichutku, z ukrycia. Kochania tak, byś był w stanie to poczuć, ale żebyś nie potrafił dostrzec osobowego źródła tego ciepła. Nie było to wcale takie proste, ale nie oznacza to, że niemożliwe. Dlatego, że dla miłości, prawdziwej czy też urojonej, platonicznej czy absolutnie odwzajemnionej, nie ma rzeczy niemożliwych.

I chociaż myślałam, że nie będę w stanie zaakceptować takiego stanu rzeczy… spójrz, prawie mi się udało. Jeszcze tylko troszkę… jeszcze tylko muszę przestać kierować do Ciebie wszystkie swoje myśli…
Chociaż może nie. Może tak jest już wystarczająco dobrze? Może nie potrafię zmienić w sobie tej jednej rzeczy – mówienia do Ciebie.
Co z tego, że wiem, że w gruncie rzeczy nie dociera do Ciebie ani jedno moje słowo. Mimo wszystko wciąż pragnę się do Ciebie zwracać. I chyba nie dlatego, że chcę, byś to przeczytał, byś zrozumiał moje poplątane myśli. Wydaje mi się, że potrzebuję Ciebie po to, by móc zrozumieć samą siebie. Pragnę Ciebie mieć za lustro własnych przemyśleń. Dostrzegać w Tobie odbicie samej siebie i nauczyć się je kochać tak, jak pokochałam Ciebie. Z całym inwentarzem wad i zalet; dobrych i złych wspomnień.

Cóż, może troszkę Cię wykorzystuję… ale Ty nigdy nie protestujesz. Nie możesz zaprotestować, bo zwyczajnie o tym nie wiesz. A ja nigdy Ci o tym nie powiem. Nie dlatego, że nie chcę… po prostu jesteś zbyt daleko, by moje słowa mogły do Ciebie dotrzeć. Ale cóż… to tylko słowa. I w dodatku moje – a więc nie mające z Tobą, z tym cielesnym, nie wyobrażonym Tobą, nic wspólnego.

Wiesz… kiedy to piszę, jest noc. Czarne, ciężkie od nadchodzącego deszczu niebo spogląda na mnie zza firanki. Wygląda tak dostojnie i spokojnie, chociaż wiem, że w każdej chwili może mnie zaskoczyć nagłą burzą i zaburzyć tę wspaniałą, nocną harmonię.
Jesteś taki sam, wiesz? Dokładnie taki, jak to niebo. Z jednej strony wydajesz się niczego przed nikim nie ukrywać, będąc dla wszystkich taki sam… z drugiej zaś, skrywasz w sobie tak wiele niespodzianek… nieskończenie wiele różnych stron, o których nie mam nawet pojęcia.
Zaskakujesz mnie nimi i to sprawia, że pragnę obserwować Cię jeszcze uważniej.

I mam wrażenie, że nigdy nie będę Cię miała dość. Nie chcę mieć Cię dość. Chcę wciąż pragnąć poznawać Cię na tyle, na ile mi pozwolisz. Mam nadzieję, że ten stan będzie trwać, dopóki moja miłość nie obierze innej drogi.
A musi ją obrać.
Muszę zamienić miłość do Ciebie na miłość do Niego – tego, którego jeszcze nie znam, ale który być może gdzieś na mnie czeka.
Nie mogę kochać was obu tak samo.
Ale jestem pewna, że wciąż będziesz dla mnie tym wyjątkowym, przepięknym odzwierciedleniem moich marzeń o azjatyckiej miłości. Platonicznej, czystej i niewinnej, choć nie pozbawionej rys.
I wciąż będę do Ciebie mówić. Jak do przyjaciela, z którym rozstałam się na długi czas. Jak do Księżyca, który choć nie słyszy moich słów, wydaje się słuchać.
Takim się dla mnie stań, a wszystko będzie dobrze.

A póki co… znów zatapiam się w Twoich nieco zamglonych, ciemnych tęczówkach, próbując odnaleźć w nich Twoje myśli i przyrównać je do swoich wyobrażeń.
Niech nie będą od siebie zbyt różne.
Bym mogła powiedzieć: Znam Cię tak bardzo… choć tak naprawdę nie znam Cię przecież ani trochę. I takiego znanego – nieznanego Ciebie kocham tak mocno.

A oni wciąż będą mówić, że to nie Ciebie kocham. Że tylko wyobrażenie.
A ja i tak wiem swoje.

Nawet, jeśli koniec końców mają rację…

Obserwatorzy