piątek, 3 lutego 2012

Dźwięk przeznaczenia



Muzyka była całym jej światem. Czuła ją każdą, najmniejszą nawet cząsteczką swojego siedemnastoletniego ciała. Każdy dźwięk, wypływający z jakiegokolwiek instrumentu, czy też pochodzący z czyjegokolwiek rozśpiewanego gardła, chowała głęboko na dnie serca. Zbierała każdą nutę, jaka tylko pojawiła się na Ziemi.




Nie marnowała żadnej z nich. Cichymi, spokojnymi nocami siadała przy swoim fortepianie i uwalniała melodie ułożone na kształt jej duszy.




Długie, smukłe palce z niebywałą lekkością i harmonią zatapiały się w błyszczących klawiszach instrumentu.







Grając, myślała tylko o jednym, nieznanym jej dotąd uczuciu. Im bardziej próbowała ogarnąć jego istotę, tym bardziej się gubiła. Dźwięki stawały się nienaturalnie urywane. Palce myliły białe z czarnym, małe z dużym.




Kiedy zdała sobie sprawę z tego, że gra nieczysto, natychmiast przerwała. Wstała od instrumentu i wyszła na balkon. Niemal natychmiast owionęła nią aura niedawnego spotkania. W nocnym milczeniu drgały jeszcze chwilę temu wybrzmiałe akordy.




Przymknęła oczy i zanuciła poznaną tego dnia piosenkę.




Po chwili, do jej głosu dołączył inny, męski z akompaniamentem gitary. Pomyślała, że to jej własna wyobraźnia, a może umysł, w którym ta melodia zapisała się bardzo wyraźnie, włącza te głosy w jej głowie. Poddała się im, przepełniona tym nowym, fascynującym uczuciem.


Gdy umilkła, gitara dalej grała. W dodatku nie, jak jej się wcześniej wydawało, w jej głowie, ale tuż obok, wprost z sąsiedniego balkonu.


Obróciła się gwałtownie i zamarła. Świat zakręcił się dookoła i poczuła mdłości. Wzięła głęboki wdech i utkwiła miodowo-złote spojrzenie w osobie, która podśpiewywała jeszcze cichutko.


Miał zamknięte oczy, więc tego nie zauważył. Toteż wpatrywała się w niego uporczywie, jakby nie wierząc w to, co widzi.


Tuż obok niej, wsparty o kanarkowo żółtą ścianę domu, po turecku siedział ten sam chłopak, którego spotkała wcześniej. Ciemnoblond grzywka odbijała się od równego, prostego nosa, kiedy jego głowa kiwała się w rytm uderzeń w gitarę. Lekko pochylona sylwetka jednoznacznie wskazywała na niewątpliwie wysoki wzrost. Wąskie usta rozciągnięte miał w błogim, delikatnym uśmiechu zdradzającym zaangażowanie w tworzoną przez niego muzykę. Palce jednej dłoni przeskakiwały wesoło ze struny na strunę, zaś drugiej ściskały różową kostkę do gry, pędzącą w górę i w dół. Kolejne wygrywane przez niego akordy spieszyły się, by trwale zapisać się w jej pamięci, jako najpiękniejsza melodia na świecie.


Chłopak otworzył oczy. Patrzył teraz wprost na nią, zaglądał w jej miodowe tęczówki bez cienia zawstydzenia, zadziornie i odważnie.


- Jak to mówiłaś? „Coś takiego jak przeznaczenie nie ma prawa istnieć, bo nie istnieje dźwięk przeznaczenia”, tak? – Roześmiał się, jakby nie dowierzając. – Dziewczyno, czy ty nadal w to wierzysz?


Zawahała się przed odpowiedzią.


- Tak – odparła w końcu. – Bo przeznaczenie nie ma swojego dźwięku… tak myślę… Tak.


Blondyn uśmiechnął się lewym kącikiem ust. Dopiero teraz zauważyła delikatne zagłębienie w policzku.


- Jesteś niemożliwa, wiesz?




- Wiem. I jestem z tego niesamowicie dumna – wytknęła koniuszek języka, czując się niczym mała, przekomarzająca się dziewczynka. I tak też wyglądała, ze skrzącymi się w słabym świetle lampy wydostającym się z pokoju, oczyma, rękami założonymi na piersi i wyzywającym, ale lekko zawstydzonym uśmiechem.




- Ale ja dalej nie rozumiem, jak można nie wierzyć w przeznaczenie – oświadczył, wtulając się w instrument.




- Można – odparła, podnosząc głowę ku niebu, które wyglądało tak, jakby chciał ogarnąć cały świat swoimi ciemnogranatowymi ramionami. – Wiara nie jest czymś, co zmieni się od tak.




Widząc, że chłopak chce zaprzeczyć, dodała:


- A jeśli już, to nie moja.


- No tak, bo żeby wiara się zmieniła, to trzeba ją najpierw mieć – zażartował, odsłaniając mlecznobiałe zęby.


- Właśnie – przytaknęła dziewczyna i wróciła do domu, zostawiając gitarzystę z ciemniejącym niebem i poczuciem winy.


Usiadła do fortepianu i powoli przesunęła po jego klawiaturze, uwalniając kolejne dźwięki. Grała początkowo delikatnie i smutno, zamieniając uczucia w melodię.


Nie powinna się była na niego obrażać. Nie mógł wiedzieć, że zgubiła swoją wiarę w cokolwiek już dawno temu. Że wszystko w swoim życiu robiła mechanicznie, nie zastanawiając się nad tym, co i po co właściwie się stara. O ile się stara.


Bo poza muzyką nic tak naprawdę nie miało sensu.


Co nie zmienia faktu, że tamten chłopak nie był niczego winien i powinna mu to jakoś przekazać. Zamknęła oczy, a wtedy wszystkie nowe doznania i wszystkie uśmiechy, jakie dzisiaj otrzymała, skumulowały się w jej sercu. A ona pozwoliła im płynąć, szybko i intensywnie, odgradzając ją od reszty wszechświata. Tylko tak umiała powiedzieć mu „przepraszam”.










Usłyszał, jej grę. I zrozumiał. Każdy ton, każdy pojedynczy dźwięk składał się na jego zrozumienie tej dziewczyny.




- Jest zagubiona – stwierdziła jego mama, stawiając na stoliku obok jego łóżka kubek z parującą herbatą.




- Jak ty to robisz?


- Ale co, kochanie?


- No… że wiesz, co myślę. Że werbalizujesz moje myśli. To straszne!


- Załam się. – Kobieta poczochrała włosy swojego syna. – A potem posklejaj tę dziewczynę. Rozumiemy się?


- Tak jest, mamo – chłopak próbował udawać, że salutuje, ale zapomniał, że trzyma w ręku kubek z gorącym płynem. Krzyknął z bólu, kiedy ciecz wylała mu się na nogi.


Czterdziestolatka przyłożyła sobie dłoń do czoła.


- Ale najpierw się ogarnij – jęknęła, opuszczając pomieszczenie.


A kiedy tylko z niego wyszła, wybuchła ciepłym, matczynym śmiechem.










Siedziała skulona na swoim łóżku i wpatrywała się w ścianę. Dookoła otaczały ją rzeczy, które nie miały dla niej żadnego znaczenia. Meble, książki, dyplomy i puchary, dziesiątki przeczytanych książek – to wszystko było jedynie dowodem jej samotności, która tej nocy zdawała się być jeszcze bardziej obca i przerażająca. Ciemność, którą za sobą ciągnęła, pochłaniała wszystkie piękne dźwięki. W uszach słyszała wciąż natarczywe buczenie i jęki, miliony jęków. I kiedy próbowała odnaleźć ich źródło, zdała sobie nagle sprawę z tego, że to z jej własnego gardła wydobywają się tak przeraźliwe tony.




Położyła się i zwinęła się w kłębek. Miła ochotę krzyczeć, przerwać tę ciszę i tę straszną, okropną samotność, ale czuła się zbyt słaba na tak ogromny wysiłek.




Drżała tylko, jak w febrze, dopóki nie zapadła w sen pełen tęczy dźwięków.


Sen, w którym nigdy nie była samotna.










Oboje obudzili się, gdy ten sam promień z niezwykłą śmiałością zaczął tańczyć im na nosach. I obydwoje, jakby na zawołanie zawinęli się szczelniej w swoje kołdry, chowając głowy przed światłem. Nie chcieli się jeszcze budzić.




Ona, ponieważ nie chciała wracać do samotności.




On nie wiedział natomiast, w jaki sposób mógłby to jej życie odmienić.










Około godziny dwunastej usłyszała pukanie. Najpierw spokojne i delikatne, z upływem czasu stawało się coraz bardziej nachalne.




Dziewczyna przerwała swój codzienny rytuał picia kawy i leniwie zsunęła się z miękkiej kanapy.




- Idę już, idę – mamrotała pod nosem niezadowolona.


Jednak, gdy już otworzyła drzwi, na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu, który następnie przerodził się w zwyczajny, pogodny.


- Zamawiała pani grajka na dwunastą – oznajmił chłopak i na potwierdzenie swoich słów obrócił się, ukazując znajdujący się na plecach czarny futerał.


- Wcale nie – zaprzeczyła.


- No jak to? Mam tu gdzieś kwitek… niech no go tylko znajdę. – Blondyn niecierpliwie przeszukiwał kieszenie, aż w końcu skapitulował. – Nie pokażę go pani w tej chwili, ale jestem pewien, że mnie pani zamawiała.


- Nie sądzę – droczyła się z nim, powolutku zamykając drzwi. – Ja pana wpuszczę, a pan mnie okradnie!


- Owszem – potwierdził ku zaskoczeniu siedemnastolatki - okradnę panią z zagubienia.


- A z samotności? – Zapytała nagle, zaciskając dłoń a klamce. Nie uszło to uwadze chłopaka.


- Z samotności przede wszystkim.


- To wchodź. – Gestem zaprosiła go do środka.


- Czas na piosenkoterapię – stwierdził, rozsiadając się na krześle obok fortepianu i sięgając po gitarę.


Zatopieni w muzyce i uśmiechach nie zauważyli, kiedy w ich sercach po cichu zamieszkała Miłość, stwierdzając, że jeszcze poprzygląda im się przez jakiś czas, a dopiero potem się ujawni.










- Herbaty? – Zapytała, gdy umilkł już ostatni zagrany przez nich dźwięk, powoli rozpływając się w eterze.




- Z chęcią.




Dziewczyna udała się do kuchni, a kiedy wróciła, w oczach miała zagadkowy błysk.


- Wszystko fajnie – powiedziała, wręczając chłopakowi filiżankę – ale jak ty masz właściwie na imię?


- Czy to ważne?


- Nie, ale chciałabym wiedzieć.


- Rafał.


- Jak ten anioł z księgi Tobiasza.


- Ten sam.


- Lubię go. To znaczy anioła, nie Tobiasza. Chociaż jego w sumie też.


- Dogadałabyś się z moją mamą – stwierdził, upijając łyk herbaty.


Otrzymał nieznaczne skinienie głową w odpowiedzi.


Klasnął w dłonie.


- Kiedy rozmawiasz ze mną, masz do mnie mówić. Nie będę mógł cię okraść, jeśli się ode mnie odizolujesz. – Pogroził jej palcem z przekorą


Kiwnęła głową.


Chrząknął.


- Dobrze już, dobrze. Poddaję się.


Uśmiechnęli się do siebie ciepło. Oboje wierzyli, że uda im się porozumieć i dzięki temu samotność już nigdy nie będzie jej przerażać.










Ale po jego wyjściu wszystko się zmieniło. Gdyby miała przyrównać dźwięk tej samotności, która do niej tego dnia przyszła, nie umiałaby, gdyż był niższy i straszniejszy niż jakikolwiek wygrywany na wydobywającym najniższe na świecie dźwięki instrumencie.




Wydawało jej się, że od tego dźwięku drży wszystko dookoła. Był straszny i otaczał ją z każdej niemal strony, a jakby tego było mało, zachłannie zajmował całe jej wnętrze.




Usiadła przy fortepianie i zastygła z palcami nad klawiaturą.


Krzyknęła tak głośno i mocno jak nigdy przedtem. Jej głos wibrował i niósł się po całym domu, przedarł się przez lufcik otwartego okna i wpadł do sąsiedniego, odrobinę stłumiony, ale nieprzerwany. Krzyczała wciąż i wciąż, nie mogąc się powstrzymać. W końcu zabrakło jej tchu; z ulgą przywitała koniec przepływu negatywnych emocji.


- Nigdy więcej nie chcę się tak czuć, nigdy, nigdy, nigdy – Powtarzała słowo „nigdy” w kółko, niczym mantrę, w końcu nadała mu dźwięk i śpiewała, śpiewała, śpiewała.


W końcu znużona, zaczęła wpatrywać się w ścianę. Bez myśli, z pustką w sercu i z duszą opanowaną przez samotność.


Dopóki nie usłyszała delikatnego, kojącego głosu, któremu akompaniowała przyjemnie brzmiąca gitara. Melodia wygrywana wśród nocy była jak balsam, jak prawdziwy lek na strach. Podążyła za nią, harmonijnie dołączając swój głos.


Im była bliżej balkonu, tym dźwięk, dochodzący z zewnątrz, stawał się milszy i intensywniejszy.


Dwie wielkie łzy, łzy oczyszczenia, sturlały się miękko po policzkach, a za nimi następne. Jednak ona śpiewała dalej, z piekącymi oczami i zdartym wcześniej od krzyku gardłem. Została opanowana, owionięta cudownym głosem tego chłopaka. Nie mogła uwierzyć, że jest człowiekiem z krwi i kości, a nie aniołem muzyki zesłanym jej z nieba.


- Już nigdy nie krzycz tak przeraźliwie – chłopak przestał śpiewać, kontynuując jednak grę i mówił cichym, przejmującym głosem – Nie i już.


A ona śpiewała dalej.


- Możesz iść spać, pianistko. Będę grał, dopóki nie zaśniesz. Żebyś wiedziała, że już nie jesteś sama, okej?


Śpiewała dalej, ale tym razem z cieniem uśmiechu. Powoli się wycofywała, a on wziął jej delikatnie wygięte ku górze kąciki, za dobry znak.


- Rafał, chodź już do środka – usłyszała kategoryczny głos mężczyzny, który prawdopodobnie był ojcem chłopaka. Wiedziała, że powinna pozwolić mu na to, żeby przestał już grac, ale tak bardzo nie chciała, żeby ten paniczny strach przed samotnością znów się powtórzył, więc, nieco niezgrabnie, wygramoliła się z ciepłej pościeli i zapaliła światło.


- Nie mogę, tato – usłyszała – jeszcze nie mogę.


Wróciła, odprowadzona przyjemną kołysanką. Nie miała pojęcia, jak długo jeszcze grał, ponieważ po raz pierwszy od dłuższego czasu zasnęła. W dodatku z uśmiechem. Zapomniała tylko zgasić światło.


A on grał długo i przejmująco, obserwując migające gwiazdy, dopóki sam nie zapadł w przyjemny, mocny sen o dziewczynie ze złotymi oczami.


W środku nocy obudziła go mama, prosząc, żeby wrócił do pokoju. Spojrzał jeszcze raz w kierunku pokoju dziewczyny. Światło było zgaszone, więc do domu musieli wrócić jej rodzice.


Uspokojony i przepełniony nadzieją, wrócił do przerwanego snu.










Od tamtej pory grał jej już codziennie. Z czasem nauczył się też rozpoznawać, kiedy zasypia, a kiedy wręcz przeciwnie. Nie wiedział tego na pewno, ale instynktownie wyczuwał ten moment, w którym powinien zakończyć swoją grę. I o dziwo nigdy się nie mylił. Niekiedy bywało też tak, że ostatni dźwięk rozbrzmiewał równo z cichym kliknięciem, jakie wydobywało się w pokoju dziewczyny, gdy któreś z jej rodziców gasiło światło w jej pokoju. Uśmiechał się wtedy sam do siebie i wpatrzony w niebo rozświetlone okolicznymi latarniami, życzył jej dobrych snów.




Czasami łapał się na tym, że pragnie, aby to on sam przyśnił jej się tej nocy. Nie rozumiał tego, ale poddawał się wypełniającemu go uczuciu z radością.










Każdego ranka wyczekiwała jego przyjścia. Krzątała się po całym mieszkaniu, nerwowo poruszając palcami na komodzie lub innym meblu w takt jakiejś melodii.




Przychodził punktualnie, co do minuty. Przeważnie. Bywało, że ktoś lub coś zatrzymywało go dłużej w domu lub poza nim. Siadała wtedy do fortepianu, przymykała oczy i pozwalała zdenerwowaniu i nagłym, ale już niezaskakującym poczuciu osamotnienia wynurzyć się z kącików jej serca i nadać ukryty sens melodiom stworzonym przez znanych kompozytorów.




Ale zawsze zostawiała lekko uchylone drzwi, tak, że mógł spokojnie wejść do jej domu. Zastawał ją wtedy kołyszącą się lekko w przód i w tył, z włosami spiętymi na czubku głowy w pośpiechu i tak, by żaden kosmyk nie wyrywał jej z muzycznego transu. Opierał się wtedy o framugę drzwi, uważając, żeby jak najciszej postawić obok siebie gitarę i obserwował ją przez dłuższą chwilę. Uśmiechał się przy tym tak, jak małe dziecko, któremu wręczy się ogromnego lizaka i patrzył, ale nie słuchał. W tamtych chwilach nie interesowała go tamta muzyka. Bo to ona była muzyką. Piękną, chwytającą za serce, ale jednocześnie dziwnie odległą.


Jakiś czas trwał w zachwycie, dopóki nie wyczuła jego obecności i nie odwróciła się. Patrzyła wtedy na niego swoimi złotymi oczami z wyraźną ulgą, ocierając ślady łez ze swoich policzków.


- Rafał… - szeptała wtedy słabym głosem – dobrze, że już jesteś.


- Dziś znów przyszła? – pytał, mimo, że znał już odpowiedź.


- To było straszne… naprawdę… jak zawsze.


- Ale już długo jej nie było, prawda? Tydzień?


- Dwa. I dlatego to było takie okropne. Rozumiesz?


- Chciałbym – podszedł do dziewczyny i pochylił się tak, że ich twarze znajdowały się na równej wysokości. Nim zdał sobie z tego sprawę, już trzymał ją w objęciach.


Kiedy tylko poczuła na sobie przyjemny ciężar chłopaka i ciepło od niego bijące, wybuchła niepohamowanym płaczem. Łzy spieszyły się, by wydostać się na zewnątrz i spływając po policzkach, ustach i nosie, zatopić się ostatecznie w miękkim materiale bluzy Rafała.


Dziewczyna łkała, wypłakując całą swoją samotność, jaka przyszła do niej tego dnia. Powolutku uwalniała się od ucisku zatroskanego i odrobinę zdezorientowanego chłopaka.


- Przepraszam – powiedziała lekko drżącym głosem – zmoczyłam ci bluzę – stwierdziła lekko zażenowana.


- Przerażające – prychnął, omijając jej spojrzenie. Sięgnął po stojącą w kącie gitarę i ułożył ją sobie na nodze. Próbował szarpać za struny, jednakże palce gubiły rytm. Pod opuszkami nadal czuł jej drżące ciało.


Tak bardzo chciał jej pomóc. Ale co jeszcze mógłby dla niej zrobić?










- Porwać ją. – Usłyszał od ojca, kiedy podzielił się z nim wątpliwościami. – A tak na poważnie, to nie wiem, czy możesz zrobić coś ponad to. Po prostu rób to dalej. Poza tym zawsze możesz ją przyprowadzić do nas, nie będzie się nudzić. Matka na bank ją czymś zajmie. Poza tym pojutrze przyjeżdża twoja siostra z mężem i dzieckiem, więc jedna osoba więcej nie robi różnicy, nie uważasz?




- Taa… wiesz tato, może się mylę, ale… to był chyba twój najdłuższy monolog w życiu. Gratki.




- Masz dziesięć sekund, żeby zniknąć. Jeden…


- Dobra, dobra. Będę tam, gdzie zawsze.


- Osiem…


- Ej, nie liczysz po kolei!


- Dziesięć.


Czterdziestolatek pokręcił głową, usłyszawszy trzaśnięcie drzwi wejściowych. Omiótł pomieszczenie wzrokiem. Obok telewizora stał, niedbale oparty o fotel, futerał.


- Mam syna gamonia – mruknął, uśmiechając się sam do siebie i rozpinając suwak. W końcu mógł sobie trochę pograć. Dawno już tego nie robił; ostatnio gitarę miał w rękach, kiedy Rafał miał dziesięć lat. Z odrobiną nieśmiałości wprawił struny w drganie. Z każdą sekundą jego palce nabierały śmiałości, by w końcu idealnie dopasować się do instrumentu.


Zamknął oczy i poddał się cudownej mocy muzyki.










Zaprosił ją do siebie. Na początku wyłącznie na obiad, potem zostawała do kolacji, a po jakimś czasie przychodziła na śniadania i zostawała już do wieczora. I tak, jak mówił jego ojciec, zupełnie nie miała kiedy poczuć się samotna. Ich dni wypełnione były śmiechem i radością, poznawaniem rodzinnych sekretów i tworzeniem wspaniałej muzyki.




Gdy wracała do domu, opowiadała rodzicom o minionym dniu, a oni słuchali jej z widoczną na ich twarzach ulgą, że nie spędza całych dni sama.




Z biegiem czasu obie rodziny polubiły się i spędzały ze sobą każdą wolną chwilę raz w jednym, raz w drugim domu.


Wszystkie te dni były dla niej jak piękny sen… I jak każdy piękny sen skoczył się drastycznym przebudzeniem.


Dotychczas samotność, która do niej przychodziła, pojawiała się wyłącznie wtedy, gdy była całkiem sama; bała się towarzystwa. Ale nikt nie spodziewał się, że otworzy się razem z dziewczyną i zaatakuje po cichu, omiota ja zupełnie podczas wspólnego obiadu.


Wszystko wyglądało tak, jak zawsze. Siedziała pomiędzy swoimi rodzicami, a jej oczy pozostawały utkwione w oczach Rafała. Rozmawiali. Pogodnie, zwyczajnie.


I właśnie wtedy poczuła, że coś jest nie tak. Że nagle przestała tu pasować; że oddala się od wszystkich tych, którzy właśnie wymieniali uśmiechy i drobne uprzejmości. Rozmowy zdały się zupełnie jej nie dotyczyć. Jakby świat nagle o niej zapomniał.


Serce biło jej szybciej. Nie była na to gotowa. Próbowała włączyć się do wspólnej konwersacji, ale świat stał się nagle niewyraźny, a głosy dochodziły do niej jakby zza ściany. A przecież siedziała tuż obok.


Pochyliła się nieznacznie, mocno zaciskając powieki. Samotność przysiadła na jej barkach sprawiając, że odczuwała niesamowity ciężar.


- Rafał, mogę cię prosić na chwilę? – Spytała. Zaskoczyło ja, jak mocno pomimo tego, co się działo, zabrzmiał jej głos.


Wstali od stołu i skierowali się do pokoju chłopaka.


- Ciekawe, o co chodzi… - zastanawiała się na głos matka dziewczyny, odprowadzając nastolatków wzrokiem. – Powinnam pójść i spytać?


- W żadnym razie. Może w końcu do czegoś dojdzie – odpowiedziała jej rodzicielka Rafała z wyczuwalną nadzieją w głosie. Mężczyźni przytaknęli i powrócili do przerwanej wymiany zdań.










Siedzieli obok siebie, na przykrytym zielonkawą kapą łóżku i stykali się ramionami. Żadne z nich przez chwilę nie wydało żadnego dźwięku; próbowali odnaleźć w otaczającej ich ciszy pasujące do siebie słowa. Przyklejali w swoich głowach jedno do drugiego, a potem odrywali niezadowoleni z efektu. Gwar rozmowy dobiegający zza okna wcale im nie pomagał.




- Powiedz mi – zaczął Rafał, nieśmiało ujmując dłoń dziewczyny i jednocześnie nabierając powietrza. – Powiedz, co jest nie tak.




Zacisnęła palce, czując w ten sposób ciepłą dłoń chłopaka. Uniosła pewnie głowę, ukazując wystraszone i zastanawiająco puste spojrzenie spod długich, gęstych rzęs. Przygryzła dolną wargę.


Dostrzegł w jej oczach błysk nienawiści, który zgasł równie niespodziewanie, jak się pojawił.


- Ja… - próbowała coś powiedzieć; nie umiała wyrazić tego słowami, ale nie mogła zrobić tego inaczej. Tym razem muzyka nie zdołałaby wytłumaczyć mu tego, co ma w sercu. Tego strasznego uczucia, które w niej zamieszkało. – Ja… nie sądziłam, że ona przyjdzie kiedyś tak… tak.


- Jak? – Dociekał, nie rozumiejąc.


- Gdy będziemy wszyscy razem. Gdy będę szczęśliwa. Dlaczego przyszła właśnie teraz; po co? Przecież jest dobrze… Rafał, ja tego nie rozumiem. Tej samotności. Nie potrafię jej pojąc. Rafał… Jak mam ci to wytłumaczyć? – Pytanie zawisło w powietrzu, nie znajdując ujścia. Chłopak milczał, nie wiedząc, co powiedzieć.


- Mów, co czujesz. Inaczej się chyba nie da.


- Bo widzisz… to jest tak, jakby nagle wszyscy ludzie cię opuścili i jakbyś został zupełnie sam w wielkim, pustym świecie. I nie ważne, że ktoś siedzi właśnie obok ciebie, że do ciebie mówi. Tego kogoś tam nie ma. Jesteś tylko ty. To jak pułapka, Rafał. Bo nie zgodziłeś się na to. A mimo wszystko czujesz, że nie ma nikogo przy tobie. Że jesteś zdany sam na siebie. I tylko do siebie możesz się uśmiechnąć, czy zapłakać. Że nie ma nikogo, kto by cię rozumiał. Albo chociażby kogoś, kto by cię po prostu przytulił…


Zamilkła na chwilę, ale nim chłopak zdążył się odezwał, znów podjęła się tłumaczenia mu tego, co czuła jeszcze przed chwilą.


– Co wtedy czuję? Jakby coś, jakaś niewidzialna dłoń z całej siły ściskała mnie za serce i próbowała je wyrwać. I jeszcze… czuję się taka bezsilna. Bo świat staje się pusty, coraz bardziej pusty, rozumiesz…? I nie mam siły nawet chcieć sobie pomóc. Nie widzę wtedy sensu czegokolwiek. I nie chcę żyć w takim pustym świecie, który jakby tego było mało, dudni, ale dziwnie pusto, bezdźwięcznie… Rozumiesz?


Próbowała spojrzeć na jego twarz, ale on jednym ruchem pociągnął ją delikatnie za rękę i przytulił. Zdezorientowana, mrugała bezsensownie oczami.


- Proszę, nie patrz teraz na mnie – wyszeptał. Oparła dłonie o jego plecy i poczuła delikatne drżenie. Płakał. Nie mogła w to uwierzyć. Ten Rafał, który zawsze witał i żegnał ją uśmiechem, nigdy nieschodzącym z jego twarzy po prostu płakał. Przez nią.


- Nigdy nie czułem czegoś takiego – mówił jej do ucha poruszony – gdybyś tylko mogła… gdybym mógł pomóc ci to znieść…


- I chciałbyś znajdować się ze mną… w zupełnie pustym świecie?


- Gdybym tylko umiał…


- Więc to zrób. Postaraj się, proszę… ja już nie chcę tak sama…


Powoli przeniósł dłonie z jej miękkich włosów na ramiona dziewczyny i odsunął ją lekko od siebie. Spojrzał jej na krótko w oczy, a potem zwyczajnie pocałował.


Do tej pory zawsze uważała, że tak jak w każdym szanującym się romansie poczuje motyle w brzuchu, fajerwerki w głowie… i sama nie wiedziała, co jeszcze. Nie spodziewała się, że w gruncie rzeczy nic takiego nie ma miejsca. Że jedyne, co będzie czuła to fakt, że to właśnie Rafał powinien ją całować, nikt inny. Że pasują do siebie idealnie.










Po tym zdarzeniu jeszcze długo ukrywali przed rodzicami, że są razem. Bawiły ich codzienne starania obydwu rodzin o to, by ich ze sobą zeswatać.




Niecały rok później stwierdzili, że wystarczy. I od tamtej pory wszystko było już jasne. A ich spotkania wcale nie straciły swojego uroku, były nawet jeszcze piękniejsze i jeszcze bardziej przepełnione muzyką. Każdego dnia siadali obok siebie na jej stołku od fortepianu i komponowali swoje własne niepowtarzalne melodie – ona wystukując pojedyncze dźwięki na czarno – białych klawiszach, on – siedział odwrócony do niej tyłem, ale jednocześnie na tyle blisko, że stykali się ramionami i szarpał struny swojej gitary raz mocniej, raz delikatniej, w zależności od nastroju obojga.




I właśnie w ten sposób walczyli. Walczyli z jej samotnością, dzień w dzień, ciągle na nowo. Ale nie przeszkadzało im to. W końcu mieli siebie. Każdego dnia wciąż na nowo.










Jednak pewnego dnia mieszkanie dziewczyny wypełnione było ciszą; wszystko stało się nagle bez-muzyką.




Czekała na niego jak zawsze, z dłońmi zawieszonymi nad klawiaturą instrumentu. I mimo, że się spóźniał, początkowo miała nadzieję, że jeszcze przyjdzie, że tak jak dotychczas przyjdzie i grzecznie wyprosi tę nieznośną ciszę.




Ale nie przyszedł. Po kilku godzinach zajmowania się drobnostkami dziewczyna zdecydowanym ruchem dłoni zamknęła klapkę zasłaniającą klawisze, a po pokoju rozległ się ogromny huk, który przyniósł jej tylko chwilowe ukojenie.


W jej serce po cichu wkradła się panika i potężnie zachwiała jej poczuciem bezpieczeństwa. Nie wiedziała co ma ze sobą zrobić; zupełnie już zapomniała, jak wyglądało jej życie, zanim na placu katedralnym poznała Rafała. Toteż zupełnie bezradna, wpatrywała się w padający za oknem deszcz, szukając w nim odpowiedzi na pytanie: dlaczego się nie pojawił?


Uderzające w szklane szyby krople zdawały się prześcigać w tłumaczeniach, jednak było ich tak wiele, że zupełnie nie umiała wyodrębnić choć jednego konkretnego powodu jego nieobecności.


Siedziałaby tak zapewne jeszcze dłużej, gdyby nie dzwonek do drzwi. Kiedy otworzyła, zastała w progu matkę Rafała.


- Kazał ci to dać i prosił, żeby przeprosić, że nie przyszedł – rzuciła kobieta zamiast zwyczajowego „dzień dobry” i wręczyła zaskoczonej dziewczynie płytę.


- Ale dlaczego… co się stało?


- Kazał mi obiecać, że nic nie powiem. Przepraszam. Jestem pewna, że on sam ci wszystko wytłumaczy. A teraz wybacz, mam zupę na gazie – to mówiąc, zniknęła za rogiem, zostawiając oniemiałą dziewczynę.










„Mówiłaś, że nie istnieje dźwięk przeznaczenia… A ja mówiłem ci, że się mylisz. To, co za chwilę usłyszysz, to właśnie to. Nasz dźwięk przeznaczenia. Pamiętaj o tym, choćby nie wiem, co…”










To, co potem się stało, zupełnie ją zaskoczyło. Usłyszała znaną jej już melodię – zagrał ten utwór tamtego dnia, w którym się poznali. Mówił jej potem, że gdy tylko ją zobaczył, ta melodia sama powstała w jego duszy.




Wsłuchiwała się w nią i próbowała utrwalić w sercu każdą nutę i każde słowo, które towarzyszyło utworowi. Uśmiechając się do siebie, wystukiwała na kolanie rytm piosenki.




Teraz nie mogła już zaprzeczyć istnieniu dźwięku przeznaczenia. I wcale nie chciała tego robić. Była szczęśliwa, naprawdę szczęśliwa. I przepełniona wdzięcznością za ukryte słowa miłości kierowane do niej przez ich własną, wyjątkową muzykę.










„Jestem ci przeznaczony, czy tego chcesz, czy nie” – usłyszała na koniec – „tylko ja umiem walczyć z twoją samotnością. Pamiętaj o tym… A spróbuj mi tylko zaprzeczyć!”










Wysłuchała tego jeszcze kilkakrotnie i nawet nie zauważyła, kiedy na jej policzkach pojawiły się pojedyncze łzy. Przemyślała wszystko dokładnie. To, że mówił takie rzeczy musi coś znaczyć. Bała się, że to będzie coś okropnego, ale jednocześnie miała nadzieję, że bardzo się myli. I czekała aż przyjdzie i jej to wszystko wyjaśni.










Stał przed nią, trzymając w ręku doniczkę z konwaliami. Przez chwilę nie mówił nic; jego niebieskie tęczówki wydały jej się nagle bardziej niebieskie – być może przez błękitną koszulę, którą założył tego dnia. Jednak ona była zdania, że to przez tłumione uczucia. Nie wiedziała jeszcze jakie, ale była tego prawie pewna.




- Po drodze spotkałem dziewczynkę, która powiedziała mi, że te kwiaty są symbolem wiecznej miłości czy coś takiego… i że powinienem je dać osobie którą kocham, więc… masz – odezwał się po jakimś czasie, wręczając doniczkę zaskoczonej dziewczynie.




- Dziękuję… - kiwnęła z wdzięcznością i zawstydzeniem wymalowanym na twarzy, cofając się jednocześnie w kierunku fortepianu. – To co, gramy?


- Nie – padła stanowcza odpowiedź. – Znaczy… jasne…


- No to o co ci chodzi? – pytała już nieco zdezorientowana.


- Poczekaj – podrapał się po głowie – Muszę ci coś powiedzieć… To ważne.


Wtedy zrozumiała. To wszystko miało związek z tym wczorajszym nagraniem. Spojrzała na niego z lękiem w oczach, którego po raz pierwszy nie dostrzegł. Był zbyt zdenerwowany, żeby zauważyć cokolwiek. Czuł ucisk w klatce piersiowej i szumiało mu w uszach. Uśmiechał się jednak w taki sposób, że niczego nie zauważyła.


- Wyjdź za mnie – wypalił, spuszczając wzrok i czując w środku palący go od wewnątrz ogień.


Milczała. Nie wiedziała, czy mówi to poważnie, czy też może żartuje. Zacisnęła dłonie wokół trzymanego w rękach przedmiotu.


- Czy ty… właśnie mi się oświadczasz?


- Tak. Chcę, żebyś została moją żoną…


Mała, zielona doniczka mieszcząca drobne kwiaty konwalii roztrzaskała się głośno o podłogę, gdy rozradowana dziewczyna rzuciła się Rafałowi na szyję.


- Tak. Tak, tak, tak, tak – szeptała mu dźwięcznie do ucha i ten pełen szczęścia i radości głos towarzyszył mu potem całą bezsenną noc.










Siedzieli na ławce w parku, swobodnie ze sobą rozmawiając. Nad nimi rozpościerało się czyste, letnie niebo o błękitnym odcieniu. Tylko raz na jakiś czas pojawiała się jakaś ciekawska chmurka, bezczelnie podglądając zakochanych.




Również liście z okolicznych drzew zdawały się pochylać możliwie jak najniżej, chcąc usłyszeć, o czym tak wesoło rozmawiają ci młodzi ludzie.




Także i wiatr zdawał się być nimi zainteresowany tym dwojgiem, dmuchał im bowiem namiętnie we włosy, próbując je choć trochę zwichrzyć i przyjrzeć się twarzom młodych ludzi i chcąc zrozumieć, dlaczego oni spoglądają na siebie już od dłuższego czasu.


- Jesteś jakiś blady… - zauważyła dziewczyna – to przez zmęczenie?


- Ja… też. Na pewno też. Ale jest jeszcze coś.


- Co takiego?


- Jestem chory.


- Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? Zostalibyśmy w domu…


- Nie w ten sposób chory. To nie jest coś, co mogę przeleżeć…


Jej serce zabiło mocniej kilka razy, po czym zamarło. Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami. Chciała coś powiedzieć, ale przerażenie odebrało jej głos. Wiedziała, że jest zbyt pięknie, że ten okres beztroski i niebytu samotności kiedyś się skończy. Że to wszystko kiedyś pryśnie niczym bańka mydlana dotknięta rączką dziecka.


- Umierasz – stwierdziła, powoli wstając z ławki.


- Jeszcze nie.


- Jeszcze? To kiedy? Za miesiąc, dwa, za pół roku? Mówiłeś, że zawsze będziesz przy mnie, że stworzymy piękną rodzinę, że razem będziemy walczyć z moją sam… - nie dokończyła, bo przyciągnął ją do siebie, zamykając w uścisku.


- A teraz mnie posłuchaj – oznajmił przez zaciśnięte zęby. Czuła, jak jego ciało drży, wiedziała jednak, że nie ma szans na wydostanie się z jego objęć. Nie pozostało jej nic innego, jak tylko słuchać.


- Żadne słowo, które padło z moich ust nie było kłamstwem. Żadne, rozumiesz? A to, że jestem chory, tak, owszem, śmiertelnie… to nie zmienia faktu, że nie mogę umrzeć jako staruszek, łapiesz? To, że ta choroba wróciła po wielu latach, wcale nie znaczy, że nie mogę jej pokonać jeszcze raz. Chcę z tym zawalczyć. Jeszcze raz… dla ciebie, dla nas. Tylko błagam, nie zostawiaj mnie. Nie i już. Wiem, że powinienem dać ci pomyśleć, a potem ewentualnie pozwolić ci odejść… ale nie jestem w stanie. Hej, potrzebujemy siebie nawzajem i chcę, żeby to trwało najdłużej, jak to tylko będzie możliwe. No, hej, zrozum to…proszę.


Uścisk wyraźnie zelżał, ale ona nie ruszyła się nawet o milimetr.


- Więc będziesz żył… jeszcze długo?


- Chcę.


To musiało jej wystarczyć. Nie mógł jej niczego obiecać. Ale z całego serca wierzył w to, że mu się uda.


- Jeszcze jedno… oświadczyłeś mi się, bo chciałeś się ożenić jak najszybciej?


- Tak – opowiedział po prostu. – Skoro byłem… wróć, skoro jestem pewien, że chcę z tobą… na zawsze… No to po co miałem czekać. I nie, nie zrobiłem tego, bo wiedziałem, że jestem chory i mam mało czasu czy coś… Takie rzeczy robi się z miłości. Potrafisz to pojąć?


- Chyba nie – odparła z rozbrajającą szczerością, która go rozbawiła.


- Spokojnie, za jakiś czas to zrozumiesz. Na pewno.


Jej wargi musnęły policzek chłopaka.










- Nie umiem kochać – stwierdziła jakiś czas później, odwiedzając go w szpitalu. Śmiał się dłuższą chwilę, kręcąc głową z niedowierzaniem.




- Nie mówisz tego na poważnie, co?




- Rafał…


- A, rozumiem. Użyłaś złego czasu. Chciałaś powiedzieć, że nie umiałaś. Fakt. Ale teraz już potrafisz.


- Ale ty i tak jesteś w tym lepszy.


- Bo ja jestem we wszystkim lepszy. Taki się już urodziłem. Wiesz, głodny jestem. Obiad przyjedzie do mnie za kilka minutek…


- Masz siłę, żeby utrzymać sztućce?


- No właśnie…nie bardzo. Ale spróbuję.


- Daj spokój. Pomogę ci. Mogę cię nakarmić od początku do końca. A ty po prostu zbieraj siły i zdrowiej. Obiecałeś, że wyjdziesz stąd jak najszybciej i zagrasz mi „Dźwięk przeznaczenia”.


Uśmiechnął się z wdzięcznością. Wiedział, że jego serce wybrało odpowiednią osobę. Początkowo fascynowała go tylko jej tajemnica, ale potem zaczął rozumieć, że to nie do końca tak. Teraz wiedział, że jego zadaniem było nauczyć siebie i ją… kochać. Zwyczajnie, bez fajerwerk, nieegoistycznie być dla drugiej osoby.










Niecały rok później wzięli ślub. Zaprosili niewiele osób – bliższą i dalszą rodzinę, oraz najbliższych przyjaciół, zdobytych głównie podczas pobytów chłopaka w szpitalu, ale również tych z liceum. Wszystko wyglądało tak, jak powinno, młoda para nie pomyliła słów przysięgi małżeńskiej, nikt nie zgubił po drodze obrączek… każdemu tego dnia towarzyszył szeroki uśmiech. Nikt nie myślał o tym, że szczęście może trwać krótko. Najważniejsze było to, co w tamtej chwili. Nadzieja na to, że będzie normalnie. Bez tragedii.




W połowie wesela otrzymali telefon od lekarza Rafała.




- Właśnie trzymam pana wyniki. Wiem, że właśnie się pan żeni, ale pomyślałem, że będzie pan chciał wiedzieć.


- Naturalnie – odparł bez przekonania młody mężczyzna.


- Cóż, muszę przyznać, że byłem zaskoczony tym, co zobaczyłem. Jeden zero dla pana.


- To znaczy, że…? – Nie dokończył zdenerwowany.


- Że jest pan zdrowy. Gratuluję.










Wymknęli się z zabawy, wcześniej dzieląc się radosną nowiną z rodzicami. Udali się do mieszkania, które od tego dnia miało stać się ich własnością. Przekroczyli próg objęci i roześmiani, jednak gdy tylko spojrzeli w kierunku, w którym znajdowała się ich sypialnia, odskoczyli od siebie gwałtownie, usiłując ukryć przed drugim zawstydzenie.




Chwila, o której myśleli zdawała się zbliżać.










Blondyn wziął głęboki wdech i zdecydowanym, niemalże wojskowym krokiem wkroczył do pokoju, sięgnął po futerał z gitarą, którą wcześniej zostawił na łóżku, po czym wyciągnąwszy instrument, zaczął go stroić.




Dziewczyna podążyła jego śladem chwilę później. Słuchała jego gry z podobnym uczuciem do tego, które towarzyszyło jej, gdy robiła to raz pierwszy. Zbierała każdy pojedynczy dźwięk i chowała je wszystkie do specjalnych miejsc w swoim sercu i umyśle, nuta po nucie, pauza po pauzie, takt po takcie.




Wpatrywała się w grającego Rafała z radością i miłością. Cichutko nuciła melodię, którą właśnie wydobywały z gitary jego palce.


Pomyślała, że te same palce być może za chwilę znajdą inne zajęcie…że będą zajmować się muzyką jej ciała. Przestała śpiewać i w chwili, w której to się stało, niebieskooki zerwał się z łóżka i mocno ją przytulił.


- Kocham cię – szepnęła.










Pocałował ją krótko i przelotnie, po czym zanurzył dłonie w jej gęstych, upiętych w prosty kok włosach i pozwolił im miękko opaść na ramiona. Wtulił w nie twarz, a potem delikatnie ucałował jej ucho, obsypał pocałunkami szyję i obojczyk.




Westchnęła cicho, zupełnie się temu poddając. Serce przyspieszyło, gdy powolutku, centymetr po centymetrze rozpinał zamek jej sukienki, która zsunęła się z cichym szelestem. Wygięła się lekko jak kotka, gdy opuszkiem palca przesunął wzdłuż jej kręgosłupa.




Gdy spojrzała w jego niebieskie tęczówki; oprócz pożądania, które spodziewała się ujrzeć, dostrzegła również zachwyt. Uśmiechnęła się do niego, rozpięła jego koszulę i pocałowała go w miejscu, w którym znajdowało się jego serce. Wsłuchując się w jego bicie, oznajmiła, że bije ono już tylko dla niej.


- Cóż za zuchwałość, kochana – mówił, pozbywając się górnej części jej bielizny i przesuwając palce po wypukłościach z zaangażowaniem i zwinnością gitarzysty.


- Poczekaj – dyszała mu do ucha, przykładając dłoń do rozpalonego policzka. – Poczekaj.


- Nie mogę dłużej czekać – odparł, przenosząc ją na łóżko i zamykając jej usta długim pocałunkiem, będącym wstępem do namiętnej i pełnej miłości sonaty ciał i dusz pianistki oraz gitarzysty.


Ciekawski księżyc spoglądał na nich czasem zza jakiejś chmurki i uśmiechał się zadowolony do gwiazd, oświadczając im, że tak pięknego zespolenia dusz i ciał i tak pięknej i zawstydzającej sceny poruszania się jednym rytmem nie widział już dawno.


- To tak, jakby słyszeli w głowach tę samą melodię – zawyrokowała chmura, zasłaniając księżycowi widok.










Kolejne dwa lata, jakie razem spędzili, zdawały się minąć im niczym krótki, szczęśliwy sen, jeden z tych, które prosi się, by kończyły się jak najpóźniej. I jedyna rzecz, która naprawdę ich irytowała, to wścibskie pytania ciotek i znajomych, a także siostry Rafała. Wszystkich niezmiernie interesowało, kiedy w końcu przyjdzie na świat ich dziecko.










- Laura, kochanie, daj mu spokój. Na razie cieszymy się z wnuczki, którą ty nam dałaś – po raz kolejny tłumaczył ojciec mężczyzny.




- Ale przecież minęły już dwa lata. Rozumiem, że wcześniej był chory i musiał wyzdrowieć do końca, ale bez przesady…




- Laura. Odpuść. To nie nasza sprawa. Wiem, że się martwisz, ale w ten sposób wcale im nie pomagasz. Na wszystko przyjdzie jeszcze czas. Oni dopiero zaczęli pracować, budować swoją przyszłość.










Rozmawiał właśnie z klientem na temat perkusji, którą miał mu sprzedać, gdy nieoczekiwanie źle się poczuł. Pomyślał, że to z przemęczenia lub czegoś podobnego i kontynuował doradzanie. Kilka minut później, tuż po pogratulowaniu udanego zakupu, świat stał się nieostry. Runął na podłogę, uderzając głową o stojącą obok gitarę.




- Siostro… pani mąż… przywieźli pani męża – oznajmiła jej koleżanka z pracy.




- Kiedy? – spytała słabym głosem, pozornie nie okazując emocji.


- Kilka godzin temu. Szukaliśmy pani po całym szpitalu…


- Więc pewnie wrócił już do domu? – nadzieja w jej głosie była tak wielka, że kobieta przez chwilę zastanawiała się, czy nie skłamać.


- Nie – zaprzeczyła – to coś poważnego, więc został.


Była pewna, że stało się to, czego obawiała się od samego początku. Choroba wróciła i tym razem nie odpuści tak łatwo.


A ona nie mogła zrobić nic, żeby było mu łatwiej… mogła tylko przy nim być. I uśmiechać się, jakby wszystko było w najlepszym porządku.










Jej obawy okazały się słuszne. Rafał przebywał w szpitalu od sześciu tygodni, z dnia na dzień słabnąc w oczach. Ale nie poddawał się. Z jego twarzy biła jakaś nieodgadniona pewność siebie, radość, której nawet nie poprawiające się wyniki nie potrafiły trwale zniszczyć. Cieszył się z małych rzeczy – z tego, że ma siłę wstać i przejść się wzdłuż oddziału, albo że może sam zjeść posiłek. Czasem, gdy czuł się lepiej chodził na oddział dziecięcy pograć na gitarze. Początkowo nie pozwalano mu tego robić, ale gdy zorientowano się, że jego wizyty pozytywnie wpływają na małych pacjentów, mógł tam przychodzić, gdy tylko miał na to ochotę.




Dzięki swojemu optymizmowi i poczuciu humoru zjednał sobie cały personel, a gdy ktoś prawił mu komplementy uśmiechał się kącikiem ust i mawiał, że to żona tak go wychowała. W końcu najlepsze, co go spotkało, to właśnie ona. Dzięki niej, nie był samotny w tej walce, którą toczył każdego dnia.










Towarzyszyła mu w każdej wolnej chwili, pomagała w najprostszych czynnościach, uśmiechając się promiennie i nigdy nie narzekając. Czasami czuła się bezradna, tak bardzo, że patrząc na swojego męża, który jest za słaby, by nawet usiąść, niekiedy nie potrafiła zatrzymać łez.




W takich momentach dużo rozmawiali. O tym, jak będzie wyglądać ich życie w najbliższym czasie, ale nie zabrakło także rozmów o śmierci, podstępnie czającej się gdzieś za rogiem. Oboje bali się jej tak bardzo, że nie potrafili tego w pełni wyrazić. Ale nie chcieli, nie mogli uciekać od tego tematu. I nie robili tego, stawiając czoła własnemu lękowi i strachowi tej drugiej osoby. Uczyli się akceptować to, co przyniesie im kolejny dzień.










Wpadła do sali szpitalnej z roziskrzonym spojrzeniem miodowych oczu i gdy tylko zobaczyła go stojącego przy oknie i wpatrującego się w zachodzące słońce, podbiegła do niego i wtuliła się w jego plecy, splatając dłonie na wysokości jego klatki piersiowej.




- Co się stało? – spytał, próbując na nią spojrzeć i kładąc swoje dłonie na dłoniach kobiety.




- Stało się, Rafał. Dasz wiarę? Udało nam się…


- Ale co takiego, kochanie?


- Jestem w ciąży. Dwunasty tydzień.


Obrócił się i pocałował ją mocno, namiętnie. Szybkim ruchem starł ze swojego policzka pojedynczą łzę i całował ją już nieco delikatniej.


- Dziękuję – powiedział, drżącą ręką dotykając jej brzucha. – Chyba nigdy nie byłem tak szczęśliwy…


- Nawet w dniu ślubu? – droczyła się z nim.


- Oj, czepiasz się.


- Pewnie. Bo lubię. – Roześmiała się, a jej dźwięczny głos rozniósł się echem po niewielkiej, szpitalnej sali.





Miesiąc później lekarze oświadczyli, że nie mogą już nic dla niego zrobić. Tydzień później wrócił do domu, ale żadne z nich nie poruszało tego tematu.










Po raz pierwszy w życiu poczuł, co to samotność i przeraziła go moc tego uczucia. Było dokładnie tak, jak to mu kiedyś przedstawiła. Kropka w kropkę. Z tym, że miał świadomość, że od tej samotności dużo gorsza będzie samotność umierania. Zawołał ją do siebie łamiącym się głosem.




Nie musiał już nic więcej mówić. Wiedziała, co go dręczy. Miał to wypisane na twarzy.




- Musisz przy mnie być, kiedy będę umierał… - zażądał, ściskając jej dłoń jak dziecko, które boi się, że za chwilę spod łóżka wyjdzie jakiś potwór.


Usiłowała się uśmiechnąć, jednak zamiast tego na jej twarzy pojawił się dziwny grymas.


- I jeszcze jedno – dodał już pogodniej – nie zmuszaj się więcej do uśmiechu. Kiedy chcesz się śmiać, to się śmiej. Kiedy chcesz płakać, płacz. Damy sobie radę.


Przytulona do niego, długo płakała. Dała upust wszystkim emocjom, które w sobie chowała i od tamtej chwili już nigdy nie udawała, że czuje się inaczej niż w rzeczywistości.










Została jego całodobową pielęgniarką, która zajmowała się nim, gdy zaszła taka potrzeba. Nad nią czuwali zaś rodzice i teściowie.




Czasami mówiła mu, że boi się samotności, która będzie potem, gdy zniknie. Potem jednak dochodziła do wniosku, że rozwijający się w jej łonie syn nie pozwoli jej tak się czuć. On tłumaczył jej, że może być zupełnie odwrotnie i błagał, że jeśli tak się stanie, żeby nie odwracała się od dziecka. Obiecała mu to i postanowiła dotrzymać tej obietnicy za wszelką cenę.










Łzy mężczyzny są najsmutniejszym widokiem na świecie, tuż po łzach dziecka. Łzy mężczyzny, którego się kocha, oprócz tego rozrywają serce od środka.




Na samym początku, tuż po wyjściu ze szpitala płakał bardzo dużo. Powodów było wiele. Od strachu przed śmiercią i tym, że może nie zdążyć zobaczyć swojego dziecka, przez niezgodę na to, czego doświadczał i od czego nie mógł uciec, po dręczące go poczucie winy z powodu tego, że wszyscy się o niego martwią. Płakał, gdy widział swoją żonę, która zajmowała się nim, podczas, gdy to on powinien zajmować się nią, ale również wtedy, gdy widział, jak ciężko znoszą to jego matka i siostra.




To wszystko był jednak w stanie znieść. Nie potrafił się pogodzić z myślą o tym, że nie może ich wszystkich odpowiednio pocieszyć. Nie umiał tego zrobić poprzez słowa… i nie był już w stanie zrobić tego za pomocą gitary.










Widziała jego ból i jego łzy, choć próbował je przed nią ukrywać. Widziała i zawsze miała pod ręką paczkę chusteczek.




- Pogotowie chusteczkowe – oświadczała, pomagając mu wytrzeć twarz. – teraz do końca dnia musisz się już tylko uśmiechać. Bo muszę go dokładnie zapamiętać. Bo muszę mieć ciebie też w swojej pamięci… żeby nie czuć się samotną.




I uśmiechał się. Pod koniec życia niemalże bez przerwy. Uśmiechał się, bo zdążył zaakceptować to, co nastąpi. I chciał, żeby ona też to zrobiła.










Odszedł na pięć tygodni przed narodzinami dziecka. Wiedział, że go nie zobaczy, ale zaakceptował również i to.




A ona, tak jak obiecała, była przy nim do końca, uśmiechając się delikatnie przez cały czas.




- Zrób coś dla mnie… Wypowiedz moje imię. Tak rzadko to robiłeś…


- Naprawdę? – wyszeptał. – Przepraszam… Sara. – Wypowiedział je tak, jakby chciał zamknąć w tych kilku głoskach całą muzykę miłości, którą miał w sercu. - Cóż… do widzenia, Saro. Kocham cię. Pozdrów ode mnie naszego synka. – Obrócił twarz w jej stronę, po raz ostatni zaglądając w jej miodowo-złote tęczówki, szklące się od wzbierających łez.


Trzymając go za rękę, obserwowała jak błysk, znajdujący się w błękicie jego oczu, powoli gaśnie.


Dopiero gdy zgasło zupełnie, wybuchła głośnym płaczem, z niedowierzaniem przyglądając się jego spokojnej, uśmiechniętej twarzy.


- Dziękuję – wyszeptała, gdy już się uspokoiła – Boże, dziękuję ci za to, że mi go dałeś. Dziękuję.










- Mamo, zobacz, dostałem od dziadka gitarę! – oznajmił siedmiolatek, prezentując uśmiechniętej rodzicielce instrument. – I wiesz co? Dziadek powiedział, że za dziesięć lat da mi gitarę taty!




- No, to musisz się postarać. Na tej gitarze może grać tylko ktoś specjalny. Ktoś, kto umie zagrać tak, żeby druga osoba uwierzyła w coś, w co wcześniej uwierzyć nie mogła.




- Na przykład uwierzyć, że to naprawdę nie ja przewróciłem wczoraj choinkę?


- Oj, Tobiaszku. Jesteś taki sam jak twój tata. – westchnęła radośnie, wpatrując się w niebieskie oczy syna.










Wieczorem, gdy już spał, przypomniała sobie jedną z ostatnich rozmów z Rafałem. Prosił, żeby nazwać syna właśnie Tobiasz.




- Każda Sara powinna mieć obok swojego Tobiasza – tłumaczył.




- Dlaczego?


- Bo ja będę jak anioł Rafał. Gdzieś tam, w niebie. A ty na ziemi musisz mieć Tobiasza. I już.


Uśmiechnęła się radośnie, wpatrując w błyszczące w świetle lampy, spadające na ziemię płatki śniegu.


Wyciągnęła z szafki płytę i włożyła ją do odtwarzacza. Znajomy głos rozległ się w pokoju, napełniając jej serce znajomym i wytęsknionym ciepłem.










„Mówiłaś, że nie istnieje dźwięk przeznaczenia… A ja mówiłem ci, że się mylisz. To, co za chwilę usłyszysz, to właśnie to. Nasz dźwięk przeznaczenia. Pamiętaj o tym, choćby nie wiem, co…”

1 komentarz:

  1. Ayo~! Obiecałam komentarz pod każdym z postów i obietnicy dotrzymam. Zresztą, pisanie opinii pod takimi opowiadaniami nie sprawi mi najmniejszego problemu.
    No. Poza jednym. Za Chiny ludowe nie potrafię wyrazić tego, co właśnie dzieje się w moim sercu. Mogłabym to porównać do deszczu w ciepły, letni wieczór. Jest mi ciepło, dobrze, ale jednocześnie smutno, bo Rafał umarł. Btw, wiesz, że Rafał to moje ulubione męskie imię? xD To nie przypadek!
    Zakochałam się już po pierwszym akapicie. Dobry początek to podstawa, a tobie wyszedł on wyśmienicie.
    Bardzo dobrze rozumiem Sarę. Samotność potrafi być przytłaczająca, nawet gdy ma się przyjaciół i rodzinę. Czasami to nie wystarczy, by poczuć się chcianym, bezpiecznym. I co jakiś czas narastające w sercu cierpienie musi znaleźć ujście.
    Rafał... Dobrze, że się zaangażował. Mając w pamięci całe opowiadanie, pokuszę się o stwierdzenie, iż to faktycznie było przeznaczenie. I że ta znajomość była też na jego korzyść.
    Podoba mi się motyw dźwięków i muzyki. Muzyka naprawdę pomaga przetrwać chwile słabości. Stanowi niezawodny lek, odskocznię od przykrości, jakie spotykają nas na tym świecie.
    Co do technicznej strony- unnie, bijesz mnie na głowę! I nie próbuj się wypierać, masz wgląd w moją twórczość na bieżąco xd
    Jak dla mnie, możesz pisać książkę i ją wydać. Będę pierwsza w kolejce po autograf ^w^

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy