sobota, 20 września 2014

Dziewczynka bez twarzy


Przyznaję bez bicia. Tekst jest bez jakiejkolwiek korekty, bo... no nie wiem, chyba jest za świeży, żebym sama mogła ją zrobić, albo coś... tak czy inaczej, pisałam na konkursiwo pod wpływem chwili, nie wyszło, więc wrzucam tu. Miłego czytania. Opinie mile widziane... no, tak myślę.




Dookoła mnie ciemność i cisza. Oplatała mnie i drażniła wszystkie zmysły. Zdawało mi się, że powoli zaczynam panikować. Nie chciałam tam być. Miotałam się przez chwilę w miejscu jak ptak zbyt prędko wyrzucony z gniazda. Obracałam się w kółko jak bączek wprawiony w ruch. Nie potrafiąc oswoić tej przerażającej ciszy i ciemności, która opadła na moje oczy, Bałam się ruszyć nawet o milimetr. Nie miałam pewności, że jeśli zrobię krok do przodu, wciąż będę bezpieczna. Mogłabym zrobić krok w tył. Ale istniała szansa, że i tam będzie czaić się niebezpieczeństwo… choć nie byłam pewna, co takiego miałoby napaść na mnie w ciemności i ciszy.
- Halo – szepnęłam cokolwiek, byle tylko móc cokolwiek usłyszeć. Jakikolwiek szmer, odgłos, cokolwiek. Mimo, iż moje usta się poruszały, nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Nie czułam też drgania strun głosowych. Przestraszyłam się jeszcze bardziej. Czyżbym była martwa? Nie czułam się jak ktoś, kto przestał żyć… choć tak naprawdę nie miałam pojęcia, jak to jest umrzeć. Coś takiego przytrafiało mi się po raz pierwszy.
- Halo? – spróbowałam jeszcze raz i tym razem usłyszałam swój przytłumiony głos. Nie poczułam ulgi. Ani trochę, a wręcz przeciwnie, niepokoiłam się coraz bardziej i bardziej. Bałam się, a mimo to po raz pierwszy w życiu towarzyszyło mi jakieś dziwne uczucie lekkości. Było to trochę tak, jakbym pozbyła się wszystkiego, co przygniatało mnie do tej pory, choć nie do końca. Jakbym odłożyła swoją skórę, swój ciężar żył i mięśni gdzieś na bok. Cieszyłam się tym nowym doświadczeniem i jednocześnie nie byłam z tego zadowolona. Nie było to nic nowego, całe moje dotychczasowe życie składało się z takich dwoistości. Jakby istniały we mnie dwie tożsame, a jednak różne istoty. Dwie dusze żyjące w tym samym miejscu i w tym samym czasie, jedna wymieszana z drugą. Lubiące i nienawidzące tę samą rzecz. Choć może to była jedna dusza…
Za wszelką cenę postanowiłam się trochę uspokoić i dopiero potem zdecydować, co będę robić dalej. Przymknęłam powieki. I wtedy poczułam na nich oraz na chłodnych dotychczas policzkach, przyjemne ciepło, takie samo, które towarzyszy ludziom, gdy nagle zapali się światło. Ostrożnie otworzyłam jedno oko, a potem, i drugie, otwierając jednocześnie oczy ze zdziwienia.
Miejsce, w którym się znajdowałam nie było pustką, jak mi się wcześniej wydawało, a raczej czymś w rodzaju dość ciemnego przedsionka, z dwojgiem drzwi – po prawej i po lewej stronie. Zastanawiałam się, skąd pochodzi to nikłe światło, które nagle pojawiło się znikąd i delikatnie opromieniło to pomieszczenie, ale nie udało mi się znaleźć jego źródła.
Ku mojemu zaskoczeniu, nie było też zupełnie cicho. A nawet jeśli, to z pewnością nie przypominało tamtej nienaturalnej, ciężko opadające na moje uszy, bezwzględnej i przytłaczającej ciszy. Tę nową byłam w stanie oswoić niczym zabłąkane, nieznane wcześniej zwierzątko. Byłam niemal pewna, że do moich uszu dociera znajomy mi z codzienności szum, ale towarzyszyło mu coś jeszcze, jakby… pulsowanie. Dźwięk ten dochodził do mnie bez przeszkód, mimo iż nie potrafiłam wyjaśnić jego pochodzenia.
Gdzie też mogłam się znaleźć, że było tam tak dziwnie…?
Przymknęłam oczy raz jeszcze, po cichu licząc na to, że gdy je podniosę, znów coś się zmieni i zdołam w końcu odgadnąć, gdzie się właśnie znajduję.
Coś dotknęło moich ust. I chociaż było miękkie i delikatne, wystraszyłam się nie na żarty. Chciałam krzyknąć, ale z jakiegoś powodu znów nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu. Cofnęłam się kilka kroków i zamiast otworzyć oczy, wciąż je zaciskałam, nie chcąc jeszcze mierzyć się z tym, czego obawiałam się, że nie udźwignę. Ale nie mogłam tam stać w nieskończoność. W końcu ta druga część mnie była zaintrygowana całą sytuacją.
Przede mną stała drobna, jasnowłosa dziewczynka ubrana w śliczną, jasnoniebieską sukienkę. Spoglądała w dół, a jej długie włosy nie pozwoliły mi dostrzec rysów jej twarzy.
- Cześć – czułam, jak mimowolnie poruszam ustami. Nie miałam zamiaru się z nią witać… a mimo to moje wargi poruszały się, wypowiadając poszczególne głoski. Nie panowałam nad nimi… albo tak mi się tylko zdawało. Niczego już nie byłam pewna.
Dziewczynka uniosła głowę i spojrzała na mnie. To znaczy z pewnością by to zrobiła… gdyby miała twarz. Pomachała mi dłonią przed nosem i wskazała na jedne z drzwi. Z zewnątrz wyglądały zwyczajnie, tak bardzo, jak tylko zwyczajne mogą być drzwi. Ciemne, bez ozdób, zupełnie jednolite.
Dziewczynka otworzyła je na oścież i gestem zaprosiła mnie do środka. Ja jednak nie byłam w stanie oderwać wzroku od wewnętrznej strony drzwi. Obdrapane i postrzępione w wielu miejscach wyglądały tak, jakby jakaś bestia próbowała stawić jej czoła, ale osłabiona ciągłą walką, w końcu dała za wygraną. Nie oznaczało to wcale, że przestała walczyć ani że znikła. Z pewnością wciąż czaiła się gdzieś w środku, tylko czekając na okazję, by móc rozedrzeć mnie na strzępy.
Po jakimś czasie, czując narastającą irytację mojej małej towarzyszki, postanowiłam do niej dołączyć.
Niemal ogłuszył mnie panujący tam hałas, a panująca tam nieprzyjemna woń prawie pozbawiła mnie przytomności.
Chciałam zapytać, co to za miejsce, ale zanim zdążyłam otworzyć usta, już znałam odpowiedź. Nie była może dokładna i wyczerpująca, ale w jakiś sposób wyjaśniała, skąd ten hałas i ten potwornie brzydki zapach.
Było to mieszkanie zła. Czystego zła. Tej jego postaci, która walecznie broniła swojego terytorium, nie bojąc się niszczyć sama siebie. Tu mieszkała nienawiść, długimi palcami śmiertelnie oplatająca szyje intruzów, którzy byli niewystarczająco zwinni, by jej umknąć. Tu przesiadywała zazdrość ze swoją bliźniaczką zawiścią, rozcinając twarze wszystkiemu, co nosiło znamiona piękna i czerpiąc pociechę z nienawiści. Tu wreszcie swój wygodny, wyściełany rozpaczą, wspaniały tron miał demon nicości i pustki. Demon miażdżący, nieznoszący konkurencji, stwór zachłanny i samolubny, strzegący kolejnych drzwi. Dłoń – wstrętną, wychudzoną i powyginaną trzymał na niewielkiej klamce. Wiedziałam, że gdyby tylko mógł, zająłby terytorium, które znajduje się po drugiej stronie.
Chciałam opuścić to miejsce najszybciej, jak się dało. Dziewczynka najwyraźniej myślała tak samo, gestem zachęcając mnie, bym podeszła do drzwi. Ale nie mogłam.
Zbyt przejęta byłam wpatrywaniem się w oczy demona. Smoliście czarne, zdawały się pochłaniać wszystko, na czym tylko spoczęły - w tym i mnie. Powoli poddawałam się temu mrocznemu spojrzeniu, czerpiąc dziką przyjemność z wypełniającej mnie ciemności. I nagle zmieniłam zdanie. Poczułam, że chcę tam zostać, zanurzyć się w ciemności; zapragnęłam niszczyć i zostać zniszczoną. Zapragnęłam krwi dziewczynki czując, że tylko ona może zapewnić mi miejsce u jego boku. Ona, rozumiejąc, w jakiej sytuacji się znalazłam i wiedząc, że nie ma już odwrotu, oparła ramię o tron z rozpaczy.
I wtedy stało się coś dziwnego. Poczułam jej ból… ból, który nieprzerwanie wyciskał mi z oczu łzy, który w cudowny sposób oczyszczał mnie ze wszystkich złych pragnień. 
Z ramienia dziewczynki spływały strużki krwi. Demon był najwyraźniej zadowolony z tej ofiary, ponieważ otworzył drzwi i pozwolił nam przejść. Obie uciekłyśmy stamtąd tak szybko, jak tylko byłyśmy w stanie.
To pomieszczenie było jaśniejsze, ale pełne szarości. W kąciku smętnie pogrywała na jakimś strunowym instrumencie mała kreaturka, koło siebie mając wpatrzoną w nią jak w obrazek postać niemal tonącą we łzach, które sama roniła. Wyglądały jak melancholia i smutek, całkowicie pogrążone w swoim świecie. Kilka metrów za nimi siedziało osamotnienie, malutkie bure kociątko zwinięte w kłębek. Swoim ciałkiem skutecznie blokowało kolejne drzwi, a ja koniecznie chciałam wiedzieć, co chowa się za nimi. Chciałam grzecznie poprosić kotka, by się przesunął, ale stojąca obok mnie dziewczynka pokręciła głową. Czułam, że pragnie bym się nie zbliżała. Nie wiedziałam, dlaczego. Dopiero gdy moja przewodniczka wyciągnęła w jego kierunku drugą, nie zranioną dłoń, zrozumiałam w czym rzecz. Osamotnienie nikogo do siebie nie dopuszczało i gotowe było, by w każdej chwili móc zaatakować każdemu, kto się do niego zbliży. Tak też zrobiło. Pazury wbiły się w miękką skórę dziewczynki, sprawiając niewyobrażalny ból i jej… i mnie. Pomieszczenie wypełnił krzyk.
Wtedy też kot postanowił odejść, zapewne w jakieś ciche i bardziej odosobnione miejsce. Mogłyśmy iść dalej. Było mi przykro z powodu ran jasnowłosej dziewczynki, ale ta zdawała się tym nie przejmować, prowadząc mnie dalej.
W tym pokoju stało tylko lustro. Nic więcej. I inaczej niż w przypadku poprzednich pomieszczeń, na jego temat nie spłynęła na mnie żadna wiedza. Pobudziło to jedynie moją ciekawość. Spojrzałam na dziewczynkę. Ona zaś patrzyła w lustro, oczekując, że zrobię to samo. Z jakiegoś powodu czułam, że jeśli do niej dołączę, odkryję jakąś wielką tajemnicę. Podeszłam więc bliżej.
Dziewczynka spoglądała w lustro, choć nie miała twarzy. A ja już wiedziałam, dlaczego czułam się tak lekka. Byłam jedynie twarzą. Twarzą dziewczynki. Twarzą tej, która stała obok.
Byłam nadzieją. Nadzieją przechadzającą się po własnym sercu. Nadzieją, która szła prosto przed siebie, prąc do przodu i nie przejmując się ranami. Dlaczego jednak nie tworzyłam całości sama ze sobą? Dlaczego byłam tylko twarzą? Co takiego sprawiło, że ja, nadzieja, rozczepiłam się w samym środku serca?
Chciałam to wiedzieć. Byłam pewna, że odpowiedź czeka na mnie za kolejnymi drzwiami, wraz z ciepłem, dobrocią i miłością. Wraz ze światłością.
Muszę tylko znaleźć te drzwi…




Obserwatorzy