sobota, 8 grudnia 2012

Baby on an island

Pisane pod wpływem cudownej kołysanki, której tekst znajduje się w poniższym opowiadaniu.
Tak jakoś... dzieciowo-heechulowo-kołysankowo wyszło. Czyli prawie tak, jak powinno. 
No, ale już nie gadam, tylko zapraszam do czytania~~
A, zapomniałabym. Dedykacja. Agat, słonko, for ju <3




W niewielkim, dziecięcym pokoiku radosne, dziecięce kwilenie od dłuższego czasu mąciło nocną ciszę, nie pozwalając znużonej całym dniem rodzicielce ułożyć się do snu.
Kobieta, uśmiechając się delikatnie, opuszkiem palca, delikatnie poklepała córeczkę po niewielkim nosku i usiadła na krzesełku obok łóżeczka, wpatrując się w ogromne, okrągłe oczy tej małej istotki, która przemawiała właśnie do niej w tylko jej zrozumiałym języku.
- Czyżby dzieciątko też czekało na tatusia? – zapytała cichutko matka, układając brodę na materacu – Jest już bardzo późno, może jednak zaśniesz?
Dziewczynka zdawała się ignorować proszące spojrzenie kobiety, wiercąc się na wszystkie strony i gaworząc wesoło.
- Słońce moje, dlaczegóż ty nie chcesz spać… - ciepła dłoń pogładziła policzek maleństwa, po czym pogładziła dziecko po główce - … może ja ci coś zaśpiewam, co? – dziewczynka roześmiała się cichutko, wyciągając malutkie rączki przed siebie, tęskniąc za ciepłem i spokojnym biciem serca swojej rodzicielki.
Kobieta zrozumiała pragnienie córeczki i po chwili umieściła ją w swoich ramionach, kołysząc się łagodnie w rytm kołysanki, którą zamierzała za moment zaśpiewać.
Znając jednak przyzwyczajenia i upodobania dziecka, zgasiła lampkę nocną i powolutku, wciąż odrobinę się kołysząc, wyszła z pokoju w zupełnej ciszy.
- Czas na kołysankę i spacerek, kochanie… - szepnęła młoda matka, składając miękkie pocałunki na twarzy swojej pociechy i ułożywszy jej główkę na swoim ramieniu, zaczęła śpiewać.

Kiedy mama idzie na brzeg wyspy by znaleźć ostrygi

dziecko zostaje w domu samo 
Delikatny, spokojny głos wypełnił korytarz mieszkania, docierając również do malutkich uszu dziewczęcia, które słysząc znaną sobie melodię, niemal natychmiast ucichło, by wsłuchać się w kolejne wyśpiewywane wersy, od czasu do czasu przyjemnie pomrukując. Wciąż jednak wydawało się rozbudzone i uważnie wpatrywało się w każdą smugę światła, jaka pojawiała się dzięki wpadającemu przez okna światłu księżyca.

Unoszące się fale oceanu brzmią jak kołysanka

dziecko zasypia na poduszce z ramienia. 
Powolutku, kołysząc się do rytmu piosenki, przechadzała się po mieszkaniu. Ze spokojem wyśpiewywała kolejne wersy; jej twarz rozjaśniał łagodny uśmiech za każdym razem, kiedy spoglądała na malutką istotę, którą trzymała w ramionach. Niezwykle ciepło zadomowiło się w jej sercu; pragnęła wszystkie te cudowne uczucia przekazać córeczce, zamieniając je w piękno starej, kołysanki.
Pochłonięta śpiewaniem i przejęta własnymi myślami nie zauważyła, że w domu pojawił się ktoś jeszcze i że przystanął na moment przed drzwiami sypialni, przyglądając się dobrze mu znanemu, ale wciąż niezwykle pięknemu obrazkowi, który tworzyły dwie najbliższe mu osoby na całym świecie.
Nie mogąc jednak powstrzymać nagłego przypływu uczuć, podszedł bliżej i najczulej jak umiał, położył dłoń na ramieniu żony, która natychmiast przystanęła i umilkła w połowie piosenki. Mężczyzna uśmiechnął się i ucałował jej miękkie, wydatne usta, po czym złożył pocałunek na czole powoli już usypiającego dziecka.
- Heechulie – wyszeptała kobieta, uśmiechając się delikatnie.
- Śpiewaj dalej – szepnął jej na ucho, długie palce opierając na łopatkach matki swojego dziecka i prowadząc ją do sypialni.
Kobieta usiadła na brzegu łóżka i kontynuowała przerwaną piosenkę.

Kiedy dziecko śpi, wszystko wydaje się spokojne, lecz 

Na dźwięk krzyczących mew, serce matki przyspiesza niespokojnie

Heechul przez moment przypatrywał się temu obrazkowi przepełnionemu słodyczą i uśmiechał się sam do siebie, jakby nieco niedowierzając, że ma swój udział w tym małym, domowym szczęściu. Że ta mała istotka, która chyba nie do końca świadomie, malutką, mlecznobiałą dłonią delikatnie uderzała w matczyne ramię w rytm melodii, jest w istocie osobą, którą powołał do życia nie tak dawno temu; niezwykle kruchym i wspaniałym owocem miłości dwojga ludzi.
Nagłe wzruszenie ścisnęło go za gardło właśnie wtedy, gdy miał zamiar cichutko dołączyć swój głos do głosu żony; zamiast tego usiadł do pianina i zaczął cichutko przygrywać do ostatnich wersów kołysanki.

Nie bacząc na w połowie pusty koszyk na głowie,

mama biegnie z powrotem do swojego dziecka, w górę piaskowej ścieżki. 
Nie minęła nawet chwila, kiedy dziewczynka, oprócz jasnego i przyjemnego głosu matki, usłyszała także delikatny i odrobinę wibrujący głos ojca, którego barwa idealnie pasowała do matczynego, łącząc się w jeden, harmonijny.
Filigranowe paluszki zacisnęły się w piąstkę, a wesoło wierzgające dotychczas nóżki powolutku zamierały, przygotowując się do snu, który raz po raz przymykał powieki zmęczonego, ale radośnie uśmiechniętego dzieciątka. Malutkie usteczka od czasu do czasu cmokały uroczo, zupełnie rozczulając tym drobnym gestem swoich rodziców.

Kiedy mama idzie na brzeg wyspy by znaleźć ostrygi
dziecko zostaje w domu samo… 

Niespiesznie układała maluszka w jego własnym łóżeczku, starając się nie obudzić córeczki żadnym niepotrzebnym hałasem ani też gwałtowniejszym ruchem ręki; wciąż nuciła słowa kołysanki, jednak teraz już znacznie ciszej i zza drzwi słyszała, że i Heechul w dalszym ciągu ją śpiewa, zapewne uśmiechając się z zadowoleniem do własnego odbicia w lustrze i czekając, aż ona do niego dołączy i odpocznie w jego szerokich ramionach.
Niemal bezszelestnie opuściła dziecięcy pokoik i chwilę później układała głowę na piersi męża, który złożył długi pocałunek na jej czole.
Uśmiechnęła się i przymykając powieki zanuciła ostatnie, tej nocy, słowa kołysanki, słysząc bijące spokojnie serce jej najdroższego mężczyzny, który zatopił twarz wj pachnących włosach kobiety, otaczając ją ramieniem.

Unoszące się fale oceanu brzmią jak kołysanka

dziecko zasypia na poduszce z ramienia…

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Nieopisany

Siedziałaś w tej branży od wielu lat i nie pamiętałaś, żeby kiedykolwiek pozwolono komukolwiek z prasy – i w ogóle ze świata mediów przebywać na planie sesji zdjęciowej do najnowszego albumu. A już na pewno nie któregoś z podopiecznych SM. 
A jednak Ty tu byłaś. Siedziałaś na przyniesionym przez siebie krzesełku i wzrokiem omiatałaś cały ten rozgardiasz, który powoli zaczynał działać ci na nerwy. Czy ci wszyscy ludzie nie mogliby być nieco bardziej zorganizowani i działać odrobinę ciszej? Z tyłu głowy wciąż jeszcze czułaś wczorajszą migrenę, której powrotu naprawdę nie chciałaś, miałaś bowiem ogromnie ważny artykuł do napisania – i to na pojutrze. Nie było zatem czasu na chorowanie. 
Po jakimś czasie bezczynne siedzenie zupełnie ci się znudziło, toteż chwyciwszy dyktafon i swój kolorowy notatnik rozejrzałaś się w poszukiwaniu niczego jeszcze nieświadomej ofiary, którą pochlebstwem lub postępem zmusisz do udzielenia wywiadu. 
- Przepraszam – zaczepiłaś jakiegoś dobrze zbudowanego mężczyznę, w nieco dziwnym stroju i z podejrzaną siatką na głowie, która delikatnie opadała mu na plecy – czy mogę zająć chwilę? 
Odwrócił się, a ty aż otworzyłaś usta ze zdziwienia. 
Nie poznałaś go. Nie poznałaś mężczyzny, z którym od kilku miesięcy tworzyliście związek. 
On również wydawał się być nieco zaskoczony twoim nagłym pojawieniem się, mimo, że to właśnie on załatwił ci możliwość przebywania tutaj. 
Zanim cokolwiek powiedział, przypatrywał ci się chwilę; spojrzenie miał delikatne i czyste, ale ty i tak miałaś wrażenie, jakby zaglądał ci w głąb duszy. Delikatnie potarł dłonią swój policzek, rozglądając się dookoła. 
- Tak? – zapytał ostrożnie, uśmiechając się do ciebie kącikiem ust. Zastanawiałaś się, co powinnaś zrobić w tej sytuacji – rozmawiać z nim tak jak zawsze, czy może udawać, że widzisz go osobiście po raz pierwszy. 
Uśmiechnęłaś się do niego. 
- Chciałam porozmawiać… - uniosłaś dłoń, w której trzymałaś dyktafon. Kiwnął głową. 
- Moment, tutaj jest trochę za głośno, nie będzie mnie słychać – oznajmił, mrugając do ciebie tak, jak robił to zawsze, kiedy planował coś niecnego lub jedynie coś, co on za takie uważał – Pójdę zapytać, czy nie ma tu jakiegoś cichego miejsca albo coś… - mimo, iż traktował cię nieco z dystansem i do tego bardzo oficjalnie, kłaniając się z ogromnym szacunkiem, wiedziałaś, że to tylko gra. Że tak naprawdę poszedł poszukać miejsca, w którym będziecie mogli posiedzieć przez chwilę sami. 
Byłaś niesamowicie podekscytowana i w myślach dziękowałaś Niebiosom, za to, że to właśnie na niego wpadłaś podczas swoich dziennikarskich poszukiwań. Bo przecież gdyby nie to, nie wiadomo, kiedy – i czy w ogóle nadarzyłaby się okazja do spotkania podczas tego dnia. A tak mogłaś upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu – przeprowadzić wywiad oraz spędzić odrobinę czasu z ukochaną osobą. 

Niecierpliwie bębniłaś palcami o ścianę, o którą się opierałaś i zachodziłaś w głowę, jak długo jeszcze będziesz musiała czekać, aż Youngwoon ponownie raczy ukazać swoje piękne oblicze. 
Nie lubiłaś czekać, a cierpliwość nigdy nie należała do cech, które byś kiedykolwiek posiadała. Nie mogłaś stać w jednym miejscu, prawie bez ruchu, niczym się nie zajmując. Bezczynność to coś, czego nie znosiłaś najbardziej na świecie. Toteż, mając dość wypatrywania Kangina, ruszyłaś przed siebie z zamiarem znalezienia kolejnej osoby do rozmowy. Tym razem zaczepiłaś kogoś, kto wyglądał na nieco delikatniejszego od twojego chłopaka, sądząc po budowie ciała. 
Mężczyzna wyglądał, jakby w ogóle nie przygotowywał się do sesji, jednak gdy przyjrzałaś mu się uważniej, zauważyłaś, że wyraz jego twarzy wygląda na zgoła przejęty. 
Kiwnęłaś głową ze zrozumieniem. Mentalne przygotowanie z pewnością było równie istotne jak cała artystyczna oprawa. 
Facet, który przedstawił się jako Yesung, cierpliwie odpowiadał na twoje pytania, mimo, iż zdawał się być niego poirytowany twoją obecnością. 
- Coś nie tak…? – zapytałaś w końcu, nie rozumiejąc kolejnego z dziwnych spojrzeń, jakie ci posyłał. 
- Nie, skądże – zaprzeczył, patrząc na coś lub kogoś, co znajdowało się za tobą – po prostu… Youngwonnie patrzy się na mnie, jakby miał zamiar mnie zamordować i to jest trochę… - szatyn cmoknął krótko, nie potrafiąc widocznie znaleźć odpowiedniego słowa. 
- Och… - zdołałaś tylko wyszeptać. Mimo, iż nie miałaś sobie nic do zarzucenia, odrobinę lękałaś się reakcji Kangina. Bywał impulsywny i niesamowicie zazdrosny. Czasami o takie głupstwa jak teraz. 
Odwróciłaś się powoli w jego stronę, z odrobinę ciężkim sercem, starając się nie wyglądać na zmieszaną. 
- Nudziłam się – pospieszyłaś z wyjaśnieniami, napotykając jego ciemnobrązowe tęczówki – jesteś zły, że na ciebie nie poczekałam i zaczęłam rozmawiać z Yesungiem…? 
- Nie – odrzekł krótko, uśmiechając się do ciebie w dość oficjalny sposób tak, żeby dla postronnych wasza rozmowa wyglądała na zwykłą wymianę zdań między dziennikarką a idolem – to hyung mnie wnerwił… 
- Dlaczego? 
- No błagam, gapił się na ciebie tym wzrokiem, którym zawsze podrywa wszystkie laski… - Youngwoon zmarszczył brwi, a ty za wszelką cenę próbowałaś nie parsknąć śmiechem. 
- Stary zazdrośnik – rzuciłaś w jego stronę, uśmiechając się delikatnie – Znalazłeś jakieś ciche miejsce…? – przypomniałaś mu. 
Z twarzą tylko pozornie nie wyrażającą żadnych emocji wskazał ci drogę, nie omieszkując przy tym delikatnie musnąć twoich pleców. 

- Chodź do mnie – wyciągnął ręce w twoją stronę, zapraszając cię do spoczęcia na jego kolanach. Spełniłaś jego prośbę, by chwilę później utonąć w jego ramionach, które oplatały cię mocno, jednak z niezwykłą czułością. Oparłaś głowę na jego piersi, podczas gdy on delikatnie zdjął gumkę i gładził cię po długich, gęstych włosach; słyszałaś miarowe i spokojne bicie jego serca. Czułaś się spokojnie i bezpiecznie; pragnęłaś, by ten stan rzeczy trwał nieustannie i byś mogła jedynie czuć na swoich policzkach jego drobne pocałunki. 
Jednak dyktafon w twojej dłoni przypomniał ci, że pojawiłaś się tutaj nie tylko po pieszczoty. 
- Youngwonnie… - odezwałaś się cichutko, ale twój głos i tak był odzwierciedleniem pewności siebie - …bo ja ten artykuł o was muszę mieć na pojutrze i… - urwałaś i głośno wciągnęłaś powietrze do płuc, gdy jego chłodne wargi przylgnęły do twojej szyi, powoli się po niej przesuwając. 
- I…? – zapytał po jakimś czasie, nosem trącając twoje ucho. Jego ciepły oddech sprawił, że zjeżyły ci się włosy na głowie. Nagle zabrakło ci słów; wszystkie myśli uleciały jedna za drugą. Gorączkowo starałaś sobie przypomnieć, co chciałaś mu powiedzieć. 
- I… - zawahałaś się – może miejmy już ten wywiad za sobą? – miałaś dziwne wrażenie, że to nie to chciałaś mu przekazać, ale było już za późno; wiadomość dotarła już do jego uszu, wywołując na twarzy cień uśmiechu. 
- Dobra, ale na moich warunkach – zastrzegł natychmiast, zaplatając dłonie wokół twojej talii. 
- To znaczy?
- Nie ruszasz się stąd ani na milimetr. Zobaczymy, jak długo będziesz nad sobą panować – wymruczał zmysłowym głosem wiedząc, jak bardzo na ciebie działa. 
- Sugerujesz, że… 
- Ja niczego nie sugeruję – poczułaś, jak wzrusza ramionami i ociera się nimi o twoje plecy – zupełnie niczego. 
Ścisnęłaś dyktafon nieco mocniej, po czym wzięłaś głęboki wdech i włączyłaś nagrywanie. 
Zasypałaś go gradem przeróżnych pytań, nie chcąc pozwolić mu na rozpraszanie cię. Chciałaś bowiem skończyć to jak najszybciej, by móc w pełni cieszyć się obecnością swojego mężczyzny. 
On jednak miał inne plany. Odpowiadał na twoje zagadnienia powoli i z rozwagą, mimo wszystko nie zaprzestając drobnych pieszczot. Fala przyjemności zalała twoje ciało, gdy jego palce, wsunąwszy się pod cienki materiał bluzki, zaczęły zataczać kółka w okolicy pępka. Resztką sił powstrzymywałaś się od głośnych sapnięć, wciąż usiłując prowadzić rzeczową rozmowę. 
- Powiedz mi jeszcze… - zadrżałaś delikatnie od fali motylich pocałunków między łopatkami – zaaklimatyzowałeś się już w zespole? Czy coś się w nich – to znaczy w twoich przyjaciołach - zmieniło przez tych kilka lat twojej nieobecności? 
Mężczyzna zamarł na moment, by chwilę później objąć cię najciaśniej, jak było to tylko możliwe. Niemal chował cię w ramionach. I opowiadał – silniejszym, pewnym siebie głosem to, co miało zostać nagrane i dużo cichszym, drżącym, wprost twoje ucho – wszystko to, czego nie mógł wypowiedzieć głośno. Obdarzał cię zaufaniem większym niż kogokolwiek wcześniej – i ty o tym wiedziałaś. Odwróciłaś się i gdy tylko skończył mówić, podziękowałaś mu za wszystko pocałunkiem, który stał się jedynie początkiem fascynującej gry zmysłów. 

Gdy wróciliście na plan – on nieco później niż ty, by nie wzbudzić niepotrzebnych podejrzeń, widok Kangina wywoływał na wielu twarzach rozbawiony uśmiech. Nie do końca rozumiałaś, o co może chodzić, ale gdy przysłuchałaś się rozmowie stylistek, zrozumiałaś, że to wszystko twoja wina. Bo to właśnie ty sprawiłaś, że jego włosy były tak rozwichrzone, mimo wcześniejszego ich ułożenia; również ty pozbawiłaś jednej z jego brwi niebieskich ozdobników. Uśmiechnęłaś się delikatnie, ukrywając zawstydzenie. 
Spojrzałaś na niego. Stał przed fotografem z nieco rozkojarzonym spojrzeniem, usiłując odnaleźć cię wśród tłumu. 
Uśmiechnęłaś się do niego; odwzajemnił twój gest, po czym najwyraźniej przypomniawszy sobie, gdzie jest, spuścił odrobinę wzrok i rozchylił delikatnie usta, powolutku wydychając powietrze i usiłując opanować emocje, jakie wywołała w nim twoja obecność. 

A ty przyglądałaś mu się z boku, wyciągając z torby notatnik i pióro. Chciałaś go opisać; pragnęłaś magią słów oddać niezwykłość sceny, która się rozgrywała przed twoimi oczami. Ale byłaś bezsilna wobec jego wspaniałości. Nie potrafiłaś opisać piękna i niesamowitego klimatu, jaki tworzył Youngwoon, stojąc przed aparatem i spoglądając w jego szklane oko nieco niepewnie, ale z dostojeństwem. A tego nie można było opisać. 
I właśnie taki obraz swojego chłopaka pragnęłaś zatrzymać w sercu. Cudowny. Delikatny. Dostojny. I… Nieopisany.

sobota, 10 listopada 2012

Księżycowy


Nie mogłaś uwierzyć w to, co usłyszałaś przed paroma sekundami. A jednak władcze spojrzenie twojej szefowej nie pozwalało ci myśleć, że to tylko sen.
I to właśnie ta kobieta, wręczając ci naręcze kwiatów, z krzywym, nieco prześmiewczym uśmiechem wyrecytowała adres, pod który tenże bukiet miał być dostarczony.
- Miałam zawieźć go sama, ale coś czuję, że jeśli pozwolę to zrobić tobie i dam ci wolne na resztę dnia, morale w firmie gwałtownie wzrosną – widziałaś, że twoja pracodawczyni usiłuje powstrzymać się od śmiechu. Widocznie miała dobry humor.
Zastanawiałaś się tylko, skąd wiedziała, że niemal umrzesz z radości po usłyszeniu tego polecenia…? Czyżby miała jakieś tajne konszachty z twoim chłopakiem…?
Chciałaś zadać jej kilka pytań, ale nie zdążyłaś. Kobieta opuściła pomieszczenie chwilę temu.
A ty, tak bardzo pochłonięta sobą, nawet tego nie zauważyłaś.
Wzruszyłaś ramionami i w nieco niezgrabnych podskokach wsiadłaś do samochodu dostawczego, obierając właściwy kierunek.
Zobaczysz go! Być może tylko na krótką chwilę, ale mimo wszystko będziesz mogła zajrzeć do tego tajemniczego świata, który do tej pory był przed Tobą zamknięty.
Ta myśl bardzo mocno uderzała w twoje zmysły, wywołując delikatne drżenie dłoni.

Nie mogłaś sobie poradzić z otwarciem ogromnych, ciężkich i metalowych drzwi, które miały zaprowadzić cię do studia, na dodatek kwiaty skutecznie ograniczały twoją widoczność. Po kilku marnych próbach samodzielnego dostania się do środka, postanowiłaś zmienić taktykę. Cieszyłaś się, że nie założyłaś dziś trampek, tylko porządne buty, którymi można porządnie… kopać.
Wykonałaś tę czynność na tyle mocno, by móc przypuszczać, że zostaniesz usłyszana, ale nie na tyle, by wyrządzić jakąkolwiek krzywdę.
I nie musiałaś czekać długo. Drzwi rozsunęły się a ty stanęłaś twarzą w twarz z najpiękniejszym człowiekiem we Wszechświecie. Z mężczyzną, który przywitał cię swoim zwyczajnym, radosnym uśmiechem spod półprzymkniętych powiek. Jego jasne, przedłużone włosy połyskiwały w świetle słońca, które wpadało do środka od strony drzwi, a ciemna koszulka, którą miał na sobie sprawiała, że jego jasna cera wyglądała niemal anielsko.
A ty stałaś tam, obładowana roślinkami w pastelowych kolorach i z błyskiem w oczach, po prostu się na niego gapiłaś.
- Wejdź w końcu – odezwał się do ciebie zmysłowym, lekko zachrypniętym głosem, od którego przyjemny, drobny dreszcz przebiegł po twoich plecach - Z wszystkimi klientami tak robisz? – zapytał, wskazując na miejsce, w którym, według niego, kopnęła drzwi.
- Tak, ale tylko ty na to poleciałeś – parsknęłaś, przypominając sobie wasze pierwsze spotkanie, podczas którego niosła dla niego jakiś ogromny bukiet od fanek i również pomogła sobie wtedy butem.
Mężczyzna pokręcił głową, tłumiąc śmiech.
- Gdzie mam zanieść te kwiaty? – rzuciłaś po chwili, rozglądając się uważnie dookoła z otwartymi z wrażenia ustami. Tyle reflektorów, aparatów, różnokolorowych rzeczy…!
- Pierwszy raz widzisz plan sesji zdjęciowej, prawda? – szepnął Sungmin, obejmując cię ramieniem i przypadkiem trącając nosem o twoje ucho. Usłyszałaś własny, przepełniony niezręcznością chichot i w duchu się za niego skarciłaś. Kiwnęłaś głową, bo miał rację. Pierwszy raz przekraczałaś próg tej tajemniczej krainy pełnej artyzmu. Była tak różna od twojej codzienności…
- Ktoś tu ma na mnie ochotę – usłyszałaś i ostatkami sił powstrzymałaś się, żeby nie potwierdzić jego przypuszczeń.
- Reflektory ci chyba przypaliły mózg – odrzekłaś zamiast tego, uśmiechając się z satysfakcją i szukając jakiegoś wazonu, do którego mogłabyś włożyć kwiaty.
Kiedy w końcu się ich pozbyłaś, twoje ramiona zdawały się ważyć kilogramy.
- Chyba muszę cię troszkę rozluźnić – Sungmin podążał za tobą przez cały ten czas – chodź, mam jeszcze z godzinę, zanim mnie zawołają – pociągnął cię za rękę i zniknęliście wszystkim z oczu, choć i tak nikt nie przejmował się dwojgiem ludzi, kręcącym się po pomieszczeniu.

Wpadliście do jakiegoś pokoju, który zdaje się, miał służyć za garderobę. Oprócz dziwnej mieszanki męskich perfum, której mogłaś się spodziewać, przywitali was ich właściciele, każdy z nich utkwiwszy wzrok na tobie. Czułaś się nieco niezręcznie wśród jego przyjaciół.
- Jesteście…? – Sungmin, ku twojemu zaskoczeniu, nie krył rozczarowania. Zadziwiające. Przecież na co dzień mógł o nich opowiadać godzinami. Teraz jednak, jego brązowe tęczówki wyrażały odrobinę irytacji ich obecnością.
W pokoju zapanowało nagle poruszenie, gdy wszyscy na raz podnieśli się z miejsc i uśmiechając się dwuznacznie, wychodzili, wcześniej poklepując twojego chłopaka po ramionach i szepcząc mu coś na ucho.
Widziałaś, że niezbyt jest zadowolony z ich słów i prawdopodobnie dość kąśliwych uwag, jednak on, kiedy tylko napotkał twoje spojrzenie, wyprostował się dumnie i mrugnął porozumiewawczo.
Przez chwilę nie byłaś pewna, cóż takiego chodzi mu po głowie. Ale tylko przez chwilę. Gdy drzwi za pozostałymi członkami zespołu szczelnie się za nimi zamknęły, mężczyzna wyciągnął rękę w twoją stronę.
Chwyciłaś jego dłoń i już chwilę później schował cię w silnym, ale jednocześnie pełnym czułości, uścisku. Przywarłaś do niego całym ciałem, czerpiąc przyjemność z bliskości, która stała się waszym udziałem i chłonąc to niesamowite ciepło, które od niego wypływało.
- Tęskniłam – wyszeptałaś – tak bardzo.
Opuszkami palców musnął twoje wargi ; głośno wciągnęłaś powietrze do płuc.
- Ja też – ukrył twarz w twoich włosach, by po chwili zaskoczyć cię przelotnym pocałunkiem – dawno cię nie widziałem – oparł głowę na twoim ramieniu, po prostu cię przytulając.
Nie mogłaś się powstrzymać od zanurzenia palców w jego miękkie kosmyki, przez moment zastanawiając się, które z nich zostały doczepione.
- Jesteś zajęty ostatnio – powiedziałaś bez wyrzutu, szukając jego czekoladowego spojrzenia, które tak bardzo kochałaś. Pragnęłaś się w nim zatopić, utonąć w morzu czekolady, a potem zwyczajnie rozpłynąć się w słodyczy jego uśmiechów.
Ucałowałaś jego policzek mimo, iż wiedziałaś, że cała jego twarz, a nawet cały on przygotowany był już do nadchodzącej sesji zdjęciowej. Ale ty nie mogłaś czekać aż będzie po wszystkim. Chciałaś obdarować go swoją miłością już teraz, zanim będzie zbyt zmęczony, by przyjąć je z należytym oddaniem.
Już teraz widziałaś znużenie malujące się na jego twarzy, które jednak ukrywał pod grubym płaszczem spragnionego ciebie spojrzenia. Nie miał siły obsypywać cię wymyślnymi pieszczotami, ale wcale ci to nie przeszkadzało. Wystarczyło, że raz po raz układał własne usta na twoich wargach, że szeptał miłe słowa i że po prostu był.
Odsunęłaś się od niego na moment.
- Coś się stało? – zapytał, unosząc brew ku górze.
- Skąd. Po prostu… wydajesz mi się taki… - zawahałaś się przez moment, bojąc się, że weźmie twoje słowa za żart albo za ujmę - … piękny.
- A nie: męski? – wydął policzki, obrażony nie całkiem na serio.
- Męski też. Nie wiem jak to wyrazić…
- Ja wiem – błysk w oku zdradził falę serdeczności, jaką obdarzył cię chwilę później, wkładając cały wysiłek w udowodnienie ci, jak bardzo stanowczy i męski potrafi być.
Poddawałaś się mu; jego miękkim, gorącym ustom, zwinnym i ciekawskim palcom i giętkiemu językowi, znaczącemu twoją skórę.
Ty także nie pozostawałaś bierna; nie minęło kilka chwil, a wy dawaliście się ponieść swoim zmysłom, nie zwracając uwagi na upływający czas. Głodni siebie, za jedyny cel obraliście nasycenie.
Początkowo nie słyszeliście nieśmiałego pukania, które jednak, wraz z upływem czasu stawało się coraz bardziej nieznośne i natarczywe.
Trzeba było przerwać tę magiczną chwilę, którą zdołaliście utkać do tej pory.
- Wrócę do ciebie szybko – poczułaś na ustach ostatni pocałunek, zanim w pośpiechu opuścił pomieszczenie, kilkakrotnie jednak się za tobą oglądając.

Mogłaś poczekać tutaj na niego, ale skoro już tu byłaś, chciałaś choć raz zobaczyć, jak wygląda proces zapisywania piękna na profesjonalnych fotografiach.
Kiedy dotarłaś na miejsce, podawano mu właśnie kwiaty, które wcześniej dostarczyłaś. Nieopisana radość opanowała twoje serce, gdy ucałował różany kwiat, przez moment spoglądając ci głęboko w oczy. Po chwili jednak pozowanie pochłonęło go całkowicie i miałaś wrażenie, że odpłynął gdzieś myślami, uporczywie wpatrując się w jeden, konkretny punkt - jak zawsze, gdy o czymś intensywnie rozmyślał.
Przymrużyłaś oczy, kiedy ktoś obrócił reflektor w twoją stronę po to, by po chwili skierować go na twarz Sungmina, która stała się niezwykle rozświetlona.
Cały on wyglądał teraz tak, jakim go jeszcze nigdy nie widziałaś. Jakby nie należał do ciebie – mało tego, jakby nie należał do tego świata – z tymi bardzo jasnymi włosami, błyszczącymi oczami i bladymi ustami wyglądał jakby znalazł się tutaj przypadkiem i natrafiwszy na łąkę pełną kwiatów, chciał stać się jej częścią; jakby był wędrowcem o księżycowych włosach i niebiańskiej aparycji, a nie Lee Sungminem, ziemskim artystą.
Cała jego postać onieśmielała cię, ale sprawiała również, że mogłaś poznać tę, dotąd przed tobą ukrytą, ale niezmiernie męską i piękną i subtelną stronę swojego mężczyzny.
Z kilku stron słyszałaś komentarze, jakoby był zbyt kobiecy.
Nie zgadzałaś się z nimi; wyglądał inaczej, ale z całą pewnością nie niemęsko – wszystko kryło się w jego czekoladowym spojrzeniu i w sposobie, w jakim tam po prostu stał. Szczegóły nieuchwytne dla innych, dla ciebie były oczywiste.

- Księżycowy – wyszeptałaś mu na ucho, gdy ponownie zamknął cię w uścisku jakiś czas później. – Mój ukochany, księżycowy wędrowcze…
- Co takiego?
- Kocham cię.

niedziela, 4 listopada 2012

Skarby


Lubiła to.

Uwielbiała czuć jego duże dłonie, tak pewnie oplatające jej kibić. Kochała, gdy spierzchnięte, wydatne usta subtelnie muskały jej skórę. Szalała za spojrzeniem niedużych, migdałowych oczu, tonących w jej miodowych tęczówkach.
Codzienna dawka drobnych pieszczot, które zapalały w jej sercu łagodne płomyki, rozgrzewając ją całą, przynosiła ukojenie.
Małe, niepozorne gesty chowała w szkatułce umysłu jak najpiękniejsze klejnoty.
By móc je odnaleźć, kiedy reszta się zagubi. Gdy wielkie, gorące zapewnienia o wiecznej miłości znikną, ustępując miejsca chłodowi codzienności.
By móc wtedy wrócić do krainy swoich wspomnień; do wyspy, na której schowała swój skarb.

&

Nigdy wcześniej nie była fanką. Niczyją. A już z pewnością nie jakiegoś durnego zespołu podstarzałych ahjussich. Fakt, iż można szaleć za grupą dziwnych, śpiewających i tańczących fircyków zupełnie przekraczał granice jej pojmowania. I kompletnie nie była w stanie zrozumieć niemal ekstatycznych uniesień swojej przyjaciółki, rozpływającej się nad „czekoladowym absem najwspanialszego Siwona”. Ani nad cudownym charakterem tegoż osobnika, jak i jego wątpliwej jakości „przyjaciół” z zespołu.
Jednak z niemal anielską cierpliwością słuchała wynurzeń słodkiej Youngmi wiedząc, że powinna ją wspierać w tej pasji – mimo, iż była to pasja, według niej, totalnie idiotyczna.

Również i tego dnia, swoim wieloletnim zwyczajem, wygodnie rozkładając się na łóżku, przyjęła na siebie kolejną dawkę kwiecistych komplementów, skierowanych bynajmniej nie do niej, lecz do któregoś z ulubieńców koleżanki, udzielających właśnie jakiegoś mało interesującego wywiadu w telewizji.
- Czyż oni nie są przezabawni? – rzuciła Youngmi w jej stronę, klaszcząc w dłonie i śmiejąc się do rozpuku.
- Raczej średnio – zgasiła ją, chłodnym spojrzeniem omiatając ekran telewizora i szukając jakiegokolwiek powodu, dla którego jej przyjaciółka uważa tych ahjussich za zabawnych i nieziemsko przystojnych. I za pierwszym razem go nie znalazła. Początkowo zauważała tylko garstkę mężczyzn, paradoksalnie zbyt idealnych, by można ich było nazwać przystojnymi.
Ale potem zauważyła, że wśród nich znajduje się jeszcze ktoś; osoba, na którą nigdy wcześniej nie zwróciła uwagi, a która wyraźnie różniła się od reszty swoją aparycją zwyczajnego człowieka. Osoby, która mogłaby mieszkać tuż obok.
„Eunhyuk” – przeczytała na plakietce, którą miał przyczepioną do piersi.
- Youngmi-ah… ten Eunhyuk jest tam nowy czy jak? Nie widziałam go wcześniej… - zagadnęła koleżankę, chociaż wiedziała, że za przerywanie w trakcie oglądania jej idoli, w najlepszym wypadku czeka ją cios którąś z poduszek. A poduszki w domu Youngmi były twarde.
Jednak przyjaciółka, wyraźnie zaskoczona nagłym zainteresowaniem towarzyszki, nie wykonała żadnej czynności, sugerującej potępienie jej haniebnego czynu.
- No jak to, pokazywałam ci go miliony razy – pospieszyła z wyjaśnieniami, uśmiechając się tajemniczo. – A co, jednak ci się podoba?
Kobieta obruszyła się, spoglądając na przyjaciółkę z oburzeniem.
- Może i nie jestem już najmłodsza i najmądrzejsza też nie, ale jakieś resztki dobrego wzroku i mózgu zachowałam – odcięła się niezwłocznie, mimo wszystko ukradkiem spoglądając na ekran, na którym mężczyzna ten uśmiechał się, w jej przekonaniu, co najmniej głupkowato.
Problem w tym… że ona miała słabość do głupawych, męskich uśmiechów…
- Ale, ej. Czy to nie Ty wybierałaś mu ubranie do sesji zdjęciowej do piątego albumu…?


- To ten sam koleś?! Ten z blond hełmem na głowie?! To on nie nazywa się Lee Hyukjae? – zdawała się nie ufać przyjaciółce, ale gdzieś w głębi umysłu zaczęły napływać do niej wspomnienia.
- Tak, to jego prawdziwe imię; Eunhyuk to jego imię sceniczne – tłumaczyła jej jak dziecku, ale ona już jej nie słuchała.
Przed jej oczami pojawiły się wydarzenia, o których nigdy nikomu nie powiedziała. A które jeszcze niedawno postrzegała jak dziwny sen.

&


Dawno nie była tak wściekła. Przed momentem otrzymała telefon, który sprawił, że miała ochotę dokonać jakiegoś niezwykle bestialskiego morderstwa.
Ubrania do dzisiejszej sesji zdjęciowej, których szukała od miesiąca… nie dotrą na miejsce. Policja zatrzymała jej kierowcę… który był pijany! Nie wiedziała, co ma powiedzieć; jednego była pewna – na pewno nie pójdzie ratować tego idioty z kłopotów. Co to, to nie. Wystarczy jej fakt, że za moment na miejscu pojawi się dziesięciu artystów, których w coś trzeba ubrać. W coś niesamowitego, co choć odrobinę pasowałoby do konceptu. I co po wielu godzinach spędzonych w przeróżnych sklepach znalazła.
Ale nie. Życie byłoby zbyt piękne, gdyby wszystko poszło po jej myśli. Oczywiście, jak zwykle coś musiało się stać.
Została całkowicie na lodzie. Bez pokaźnego zastrzyku gotówki, który pozwoliłby jej na kupienie czegoś podobnego, ale przede wszystkim bez czasu, który mogłaby wykorzystać. Cholera.
- Seunghwa-ssi, co z tymi ubraniami? – usłyszała za sobą mocno poirytowany głos kogoś z ekipy. Jedyne, na co miała ochotę w tej chwili to obrócić się i z całej siły przywalić temu komuś w twarz. Zamiast tego posłała krępemu mężczyźnie przepraszający uśmiech.
- Chyba muszę sama je odebrać – zaczęła po cichu, obawiając się jego reakcji – mój kierowca miał… wypadek. Zróbcie tym piosenkarzom fryzury i makijaż. Zaraz wracam.
Chwilę później wyszła na ulicę, która zaskoczyła ją nagłym skwarem. Kiedy pojawiała się w hali, było jeszcze ciemno, a teraz słońce bezlitośnie świeciło jej w oczy.
Miała koło dwóch, trzech godzin, żeby znaleźć coś, co będzie się nadawać.

Powoli zaczynała mieć wszystkiego dość. Biegała od sklepu do sklepu, kompletując garderobę zupełnie przypadkowo, dodatkowo płacąc za wszystko z własnych pieniędzy.
Jakby tego było mało, zaczęło jej się kręcić w głowie, a telefon, schowany w którejś z toreb za wszelką cenę chciał zostać odebrany.
- Spieprzaj! – wrzasnęła w przestrzeń i natychmiast zebrała dziesiątki zdziwionych i zdegustowanych spojrzeń przechodniów. 
Nie przejąwszy się nimi, pędem ruszyła przed siebie, co chwilę zatrzymując się, by podnieść rzeczy, które wypadały jej z rąk.
Była wściekła, głodna, spóźniona i miała ochotę zwymiotować. 
Dzień jak dotąd nie był dla niej zbyt cudowny. 
Ze wszystkich sił pragnęła, by ten stan rzeczy zmienił się w przeciągu kilku najbliższych chwil.

Rzuciła wszystko na podłogę, dysząc naprawdę ciężko i za wszelką cenę próbując zapanować nad nogami miękkimi jak wata i trzęsącymi się jak osika.
Ktoś zapytał jej czy wszystko gotowe. Jedyne, co mogła zrobić, to zaprzeczyć, kręcąc głową.
- Muszę dokonać kilku poprawek – wydyszała, z trudem łapiąc oddech, szukając w torebce błyskotek i kleju, za pomocą których zamierzała poprawić niektóre zbyt normalnie wyglądające gadżety. 
- Pospiesz się i powiedz mi, co mogę zabrać i dać im do ubrania.
Kobieta zmarszczyła brwi i wskazała na kilka toreb
- Porozwieszaj to na wieszakach, zaraz wszystko posegreguję – odparła, oklejając zabawkowy pistolet.
- Nie mamy czasu, któryś z nich musi już zacząć sesję, bo ma jeszcze jakieś inne zobowiązania czy coś… - kontynuował tamten, przestępując z nogi na nogę.
- Dobra, wołaj go tu – zawyrokowała, biorąc głęboki wdech.
Musiała improwizować. Miała nadzieję, że to, co ma, w zupełności wystarczy.
Podniosła torby, z których powyjmowała wszystko to, w co zdołała się zaopatrzyć i pozawieszała wszystko w odpowiednim miejscu, przez cały czas walcząc z uczuciem ogromnego osłabienia. 
- Mogłam coś zjeść wczoraj wieczorem… - mruknęła do siebie.
- Przepraszam… - usłyszała nieznany sobie głos – czy mógłbym dostać coś do przebrania, troszkę zależy mi na czasie… - ten ktoś mówił do niej tonem pełnym szacunku; wydawało jej się nawet, że jest odrobinę zawstydzony… albo po prostu zmęczony.
Nie odwracając się, podała mu czerwony kombinezon, rozglądając się jednocześnie w poszukiwaniu pasujących dodatków. 
- Może to? – średniej wielkości dłoń sięgnęła po coś w rodzaju pozłacanego diademu. Przystała na jego propozycję; chcąc zobaczyć, kto tak właściwie do niej przemawiał, gwałtownie się obróciła.
Ale, na nieszczęście, nagle wszystko zawirowało i jedyne, co zdążyła zauważyć, zanim straciła przytomność, to burza jasnych włosów.

- Już wszystko w porządku?
Rozejrzała się po pomieszczeniu. Dookoła porozrzucane były peruki, grzebienie i inne akcesoria do włosów, a obok niej stał sanitariusz i podłączał kroplówkę.
- Tak, chyba tak – odparła słabym głosem, podnosząc się do pozycji siedzącej – Uhm, mogę wrócić do pracy?
- Jest pani zbyt osłabiona. Wezwaliśmy pani asystentkę i to ona się wszystkim zajmie – do pomieszczenia weszła jedna z charakteryzatorek.
Kobieta syknęła. Wykonała całą brudną robotę, a ta mała siksa będzie zbierać za nią profity?
Rzuciła charakteryzatorce i sanitariuszowi wściekłe spojrzenia.
- Czyli co, mam wracać do domu? – warknęła.
„Cóż, beznadziejnie się zaczęło, beznadziejnie się skończyło” – pomyślała.

Na zły dzień najlepsza jest długa przyjemna kąpiel, czerwone wino i muzyka klasyczna. Takie zestawienie sprawiało, że czuła się odprężona i wracał jej dobry nastrój.

Powoli zapominała już o wszystkim, co sprawiło, że wpadła do mieszkania tak zła, jak jeszcze nigdy wcześniej.
Jedyne, czego nie była w stanie zapomnieć… to ten wyjątkowy, męski głos. Krótkie zdanie, które wypowiedział wciąż dźwięczało jej w uszach i za nic w świecie nie chciało zaprzestać.
Toteż, zamiast próbować się go pozbyć na siłę, rozkoszowała się tym wspomnieniem tak długo, aż samo uleciało i zostało zastąpione przez inne, równie ciekawe myśli.

Telefon dzwonił już od jakiegoś czasu, ale ona nie miała najmniejszej ochoty wychodzić z wanny. Zebrała się jednak w sobie i owinąwszy mokre ciało ręcznikiem, zaczęła szukać aparatu w torebce.
- Słucham?
- Och, dodzwoniłem się – usłyszała głos pełen ulgi – Wszystko w porządku? Zemdlała pani tak przede mną…
Ściągnęła brwi. 
„To ten koleś, który mówił, że się spieszy? W sumie brzmi jak on…”
- Tak, to tylko przemęczenie – wyjaśniła – dziękuję za… e… troskę. Do widzenia. 
- Proszę poczekać! – zawołał – Zostawiła pani portfel w studio. Mam go ze sobą…
Westchnęła przeciągle i rozmasowała dłonią czoło.
- Proszę je zatem przekazać mojej asystentce…
Głos w słuchawce chrząknął zmieszany.
- Tylko, że mnie już dawno nie ma tam, na miejscu… Mówiłem wcześniej, że się spieszę… więc może przekazałbym ten portfel osobiście za jakieś… dwie godziny?
„Czy on chce mnie poderwać… na portfel? Niby gwiazda, a taki prymityw…”
Przemyślała wszystkie za i przeciw i ostatecznie postanowiła, że się zgodzi. W sumie dlaczego nie? 
Umówili się w jakiejś kawiarni, o której podobno wie niewiele osób. Musiał zachować ostrożność.

Mimo, iż przyszła wcześniej, on już na nią czekał. Tym drobnym gestem wyraźnie u niej zapunktował. Potem było już tylko lepiej – okazało się, że Lee Hyukjae, jak się przedstawił, jest naprawdę dobrze wychowanym i przyzwoitym człowiekiem. I mało tego – jak nikt do tej pory potrafił ją oczarować opowieściami. Większość mężczyzn, których spotykała do tej pory, zaliczała się do potwornych nudziarzy, więc miło było spędzić trochę czasu w towarzystwie kogoś tak elokwentnego jak on.
I tylko jeden szczegół doprowadzał ją do szału. Coś, co chyba było jego fryzurą, a co wyglądało jak żółty, niedopasowany hełm. To kłóciło się z jej poczuciem estetyki. Poza tym grzywka niemal zupełnie zasłaniała mu oczy, czego nie była w stanie pojąć. Po co idol miałby ukrywać swoje oczy…? Kiedy go o to zapytała odparł, że nie ma najładniejszych i z zakrytymi wygląda lepiej. Uważała, że to głupie, ale nic nie powiedziała, nie chcąc psuć przyjemnej atmosfery.

Po tamtym spotkaniu wymienili kilka wiadomości i kontakt się urwał. Nie żałowała tego jakoś szczególnie mocno, zupełnie pochłonięta pracą i spotkaniami z przyjaciółką nie miała nawet czasu by zastanowić się nad tym, czy w ogóle chciałaby utrzymywać z tamtym kolesiem jakikolwiek kontakt. To było tylko jedno spotkanie. I już.
Co z tego, że wciąż, gdzieś w ciemnych zakamarkach pamięci, chowała obraz jego wspaniałego uśmiechu…


&

- Coś ty się tak zamyśliła? – Youngmi pomachała ręką przed nosem, uważnie jej się przyglądając.
- Rany, to już nie można się normalnie zawiesić? – odburknęła, udając złą.
- No, tobie to raczej się nie zdarza… - przyjaciółka wzruszyła ramionami – Przypomniałaś sobie coś fajnego?
- Nie…

&

Mało rzeczy zaskakiwało ją w życiu. Naprawdę mało. Poruszała się przecież w świecie, w którym dozwolone są najdziwniejsze chwyty i który żyje według własnych, nieco dla niej niezrozumiałych, zasad. A ona do tego świata należała – i to właśnie było coś, co wciąż ją zadziwiało – fakt, że ona ten świat poniekąd tworzyła.
Kolejną rzeczą, która sprawiła, że jej oczy stały się nagle okrągłe jak spodki była wiadomość, którą otrzymała przed kilkoma chwilami. Od człowieka, o którym, przez tamto spotkanie z Youngmi, nieustannie myślała, a którego widziała teraz w całkiem nowym świetle.
„Seunghwa-ssi, słyszałem, że w tym roku też zajmujesz się naszą garderobą podczas sesji zdjęciowej.”
Skąd on o tym wiedział? Nie podpisała przecież jeszcze żadnych papierów, więc wszystko mogło się jeszcze zmienić. Czy ten facet miał w wytwórni jakieś szczególne dojścia? Może warto by było z tego skorzystać…
”Jeszcze nic nie jest przesądzone.” – odpisała po jakimś czasie. Na odpowiedź, o dziwo, nie musiała czekać długo.
”Rozmawiałem dzisiaj z paroma osobami. Przyjdź jutro do SM podpisać umowę. Liczymy na Ciebie.”
Skłamałaby, jeśli by powiedziała, że ta niby-znajomość nie jest jej na rękę.

Dziwnie się czuła, widząc go po raz kolejny. Tym razem jednak nie zasłaniał swoich oczu i spoglądał na nią spod niedługich, prostych rzęs, radośnie się do niej uśmiechając i nie szczędząc zapewnień o tym, że ich współpraca na pewno przebiegnie pomyślnie.
Zastanawiała się tylko, dlaczego właściwie jej towarzyszy…
- Później idziemy do mnie – odparł z właściwą dla siebie prostotą, a ona zakrztusiła się kawą, której łyk właśnie upiła.
Wszyscy, którzy znajdowali się akurat w pomieszczeniu, nie ukrywali nawet tego, że śmieją się z jej, wskazującej na jednoznaczność myśli, reakcji.
Zirytowała się. Jak on śmie zawstydzać ją tak przy wszystkich?!
Hyukjae podał jej serwetkę i cicho przeprosił za żart, który, jak stwierdził „mógł być nieco nie na miejscu.”
- Tylko, że naprawdę musisz iść potem do naszego akademika, Seunghwa-ssi… - powiedział ściszonym głosem i wzruszył ramionami.
- Dlaczego? – była ciekawa powodu, dla którego miałaby się tam znaleźć.
- Tniemy koszta – wyjaśnił manager – użyjemy tego, co już mamy. Zresztą, przy tym koncepcie nie potrzebujemy zbyt wiele… - manager chciał powiedzieć coś jeszcze, jednak Eunhyuk wszedł mu w słowo.
- Ale twoja pomoc zawsze się przyda, prawda manager hyung?
Tamten po prostu kiwnął głową. Wydawało jej się, że ma na ten temat nieco odmienne zdanie. Ale kto by się tym przejmował, skoro właśnie podpisała umowę…

Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła jej się w oczy była góra ubrań porozrzucanych na samym środku pokoju.
- Wy tak normalnie, te ubrania…? – zapytała, z niesmakiem spoglądając na swojego towarzysza, który pokręcił głową i skoczył do przodu, żeby wszystko pozbierać.
- Nie, oczywiście, że nie. Po prostu wczoraj wieczorem kazano nam przynieść wszystkie rzeczy, których jeszcze nie mieliśmy na sobie… a, że chyba nikt nie wiedział, gdzie ma to rzucić… - mówił, zawieszając wszystko na dwóch pustych stojakach.
- … to wyszło, jak wyszło – dokończyła za niego, przyglądając się jego poczynaniom.
- Dokładnie… - odparł; pod nosem wymruczał jeszcze coś, co brzmiało mniej więcej jak „totalne ćwoki pozbawione mózgów”. Roześmiała się.
- Co cię tak rozbawiło? – zainteresował się.
- Nic, nic – machnęła ręką – Mam wybierać z tego, co się tutaj znajduje, tak?
- Tak, zaraz przyniosę jeszcze dodatki, są w moim pokoju… mam nadzieję – mężczyzna opuścił pomieszczenie, więc miała chwilę, żeby się rozejrzeć. Nie, żeby była specjalnie zainteresowana tym, jak mieszkają idole – po prostu wiedziała, że Youngmi wypyta ją później o wszystkie szczegóły, gotowa użyć wszelkich sposobów i posuwając się do różnych tortur w postaci łaskotek i wyjadania jej słodyczy, by tylko wyciągnąć z niej jak najwięcej informacji.

Przez cały czas czuła na sobie jego spojrzenie. Paliło jej plecy prawie dosłownie. Nie mogła się przez to skupić na swojej pracy.
Nigdy wcześniej jej się to nie zdarzało. Przez kilka ostatnich lat pracowała dla różnych artystów i tego typu uczucie nie pojawiło się ani razu, a teraz wystarczy, że wyczuwała jego obecność i od razu peszyła się jak głupia dzierlatka, do których zazwyczaj pałała najwyższą pogardą.
Co ten mężczyzna miał w sobie, że wciąż o nim myślała? Przecież był taki zwyczajny…
Ale może to właśnie w tym tkwił cały problem. Że był zbyt zwyczajny, zbyt normalny na gwiazdę. Wręcz tą normalnością, tym zachowaniem kolegi z sąsiedztwa epatował.
I nie wiedziała, czy bardziej ją to denerwuje… czy też pociąga.
- I jak, skończyłaś już?
- Od kiedy to jesteśmy na „ty”? – warknęła, zła właściwie nie bardzo wiedząc, na kogo.
- Od zeszłego roku, tak mniej więcej. I to ty zaproponowałaś to jako pierwsza.
Chcąc, nie chcąc, musiała mu w końcu przyznać rację.
- Och, tak, faktycznie – przeklinała się w duchu za głupotę i gorączkowo szukała tematu, którego mogłaby się uczepić. – Nikogo nie ma?
- Ależ są – Hyukjae upił łyk czegoś, co wyglądało całkiem jak mleko truskawkowe – odpoczywają po wczorajszym dniu. Ale pewnie zaraz się zlecą. Nie często gościmy tu kobiety. Nawet, jeśli dla nas pracują.
Jęknęła mimowolnie. Tego się właśnie obawiała. Stada nieogarniętych i niewyżytych samców, którzy będą kręcić się dookoła i domagać jej uwagi. I którzy chwilę później zaczęli pojawiać się w pokoju.
Seunghwa miała ochotę uciekać jak najdalej. Ale była przecież profesjonalistką, toteż udawała, że wszystko jest w porządku i że ich obecność wcale jej nie przytłacza.
I tylko czasami posyłała Eunhyukowi błagalne spojrzenie. Miała wrażenie, że tylko on może ją uratować z tej sytuacji.
Ale on, jakby zadowolony z takiego obrotu spraw kręcił się tu i tam i podśmiewał pod nosem.
„Perfidny cham, więcej się do niego nie odezwę.” – obiecała sobie w myślach.

Nie istniała taka tajemnica, złożona samej sobie, której by dotrzymała. Także i ta, jak wszystkie poprzednie, została złamana dosyć szybko.
Początkowo udawała przed samą sobą, że ich kontakty dotyczą tylko i wyłącznie pracy, ale wszystko w niej krzyczało, że to jedno wielkie kłamstwo. Że tak naprawdę, ich kontakty z tymi służbowymi nie miały nic wspólnego. Ich coraz częstsze spotkania również.
Nie zauważyła nawet, kiedy jej zainteresowanie tym człowiekiem zaczęło przybierać ogromne rozmiary i kiedy zamieniło się w totalne zauroczenie.
I zaczęła pragnąć jego obecności; łaknąć jego spojrzeń i wyczekiwać na każdą sposobność usłyszenia jego głosu, który według niej, brzmiał zupełnie tak, jakby ktoś rozsypał perły na marmurowej posadzce.
A najlepsze było to, że on również zdawał się być oczarowany. Do tego stopnia, że wynajdował dziesiątki wymówek, by tylko móc zobaczyć się z nią choć na moment. Cieszyło ją to i sprawiało, że stała się tak radosna, jak jeszcze nigdy. Mimo, iż ich coraz większą zażyłość musiała trzymać w tajemnicy.
Ale to była niewielka cena za jej małe, prywatne szczęście.

Zadzwonił, żeby powiedzieć, że ma się ładnie ubrać, bo chce ją zabrać w pewne eleganckie miejsce. Już miała na niego nakrzyczeć, że po pierwsze – ona takich miejsc nie znosi, a po drugie – o takich rzeczach mówi się z kilkudniowym wyprzedzeniem, ale potem uzmysłowiła sobie, że najwyraźniej Hyuk ma jej do powiedzenia coś ważnego, więc tym razem postanowiła mu odpuścić.

Oczy mu błyszczały niczym dwa śliczne klejnoty, kiedy szeptał, że ją kocha i że nie może już tego przed nią ukrywać.
- Od jak dawna ty… - zawiesiła głos, nie wiedząc jak sformułować zdanie.
Ale on zrozumiał.
- Nie wiem dokładnie… od jakiegoś czasu… dłuższego czasu, jakby się tak zastanowić… – podrapał się po głowie i wyszczerzył zęby.
- Głupi jesteś, że tak zwlekałeś – ofuknęła go i nie zwracając uwagi na kelnera, który podszedł właśnie przyjąć zamówienie, posmakowała tego cudownego uśmiechu.

Niełatwo jej było utrzymać ich związek w tajemnicy przed Youngmi, która wiedziała, że z kiś się spotyka i za każdym razem próbowała coś od niej wyciągnąć.
- To jest ktoś sławny, nie? Jakby nie był, to byś tego nie ukrywała… - po raz kolejny ciągnęła Seunghwę za język.
- Jest z branży – odpowiedziała wymijająco, uśmiechając się chytrze – nie powiem ci, kim on jest, bo nie mogę.
- Przecież nie puszczę pary z ust – zastrzegła się przyjaciółka.
- No właśnie… ja wiem, że jednak puścisz.
- Nie ufasz mi…?
- Nie w tym wypadku. Jeśli ci powiem, to na bank nie wytrzymasz i wypaplasz całemu światu.
Tamta obruszyła się i przez kilka następnych tygodni nie poruszyła tego tematu. 
Z jednej strony było to dla niej dużym udogodnieniem – nie musiała szukać wymówek ani wynajdować wymijających odpowiedzi, ale z drugiej… czuła, że ta tajemnica położyła się cieniem na ich znajomości. Niewielkim, ale jednak.
Ale przecież tyle razy tłumaczyła Youngmi, że gdyby mogła, opowiedziałaby jej wszystko ze szczegółami…
Gdyby tylko jej najlepsza przyjaciółka nie była fanką jej faceta…

Mimo, iż darzyła go naprawdę szczerym uczuciem i kochała wszystkie jego wady – a przynajmniej bardzo starała się to robić, miała ogromny problem z przyzwyczajeniem się do jego irytującej potrzeby bycia akceptowanym i lubianym przez wszystkich. Ona nie potrzebowała tego typu zainteresowania ze strony ludzi. Uważała, że talent, umiejętności… i dobre, ciepłe serce obroni się samo.
- To dla dobra zespołu – wykręcał się za każdym razem gdy mówiła mu, że przesadza.
- Ale po pracy też taki jesteś – tłumaczyła.
- Jaki? – dociekał, skradając jej w międzyczasie drobne pocałunki.
- Taki... – szukała w głowie dobrego określenia – taki słodko-pierdzący.
Kawiarnia wypełniła się ciepłym, męskim śmiechem. Chwilę później Hyukjae, ocierając łzy, które napłynęły mu do oczu i próbując opanować oddech, zadał jej pytanie, na które nigdy mu nie odpowiedziała.
- To źle, że próbuję być dobrym człowiekiem?

Została jego osobistą stylistką, choć wszyscy wiedzieli, że on wcale takowej nie potrzebuje. Jednak on uparł się, że chce mieć ją przy sobie tak często, jak się tylko da. Nie mogła powiedzieć, że nie czuła się tym mile połechtana, ale raz na jakiś czas, niestety, słyszała pod swoim adresem nieprzychylne komentarze. Zamiast jednak się nimi przejąć, pracowała jeszcze ciężej by udowodnić, że mimo wszystko, nadaje się do tej roboty. I chyba jej się to udawało, bo z czasem rzesza ludzi, którzy wytykali jej różne rzeczy, zaczęła się zmniejszać, a po kilku miesiącach zniknęła zupełnie.
A on powtarzał, jaki jest dumny, że ma taką cudowną i silną dziewczynę. I to właśnie jego słowa, miękka barwa jego głosu sprawiała, że miała siłę na drobne zmagania ze światem, który ciągle miał coś przeciwko nim.

- Masz jakieś plany? – zapytał któregoś wieczora, gdy spotkali się w parku, rozświetlonym przez światła podłączone do kolorowej fontanny.
- Plany? Ale na kiedy? – nie wiedziała, co Eunhyuk ma na myśli. On, jakby odgadując jej zdezorientowanie przybliżył się do niej i wyłożył z kieszeni malutkie pudełeczko, bardzo uważnie się mu przyglądając.
- No tak… na najbliższe… całe życie?
- Nie – odpowiedziała mu, próbując nie wybuchnąć śmiechem.
- No to… - kontynuował, wyciągając już otwarte pudełeczko w jej stronę – może spędzimy ten czas razem?

&

Ale on umarł. Odszedł tak nagle, jak pojawił się w jej życiu dwa lata wcześniej. Splot niespodziewanych przypadków postanowił zabrać go z tego świata.
Nagle zabrakło jego obecności; jego wszędobylskiego uśmiechu, który rozjaśniał wcześniej tak bardzo szare dni.
Pozostały jej po nim tylko skarby, które zbierali razem każdego dnia. Wspomnienia zapisane na dziesiątkach fotografii i wyryte w jej sercu.
Skąd wiedział, że będzie ich niedługo potrzebowała?
Że zniknie razem ze swoim głosem, który tak często dźwięczał jej w głowie?
Że nie zostanie z nią na zawsze…

&

- Będziesz ze mną zawsze, prawda?
Uśmiech, którym ją obdarzył był inny niż zazwyczaj. Tamte były ciepłe i skrzące się jak klejnoty w pełnym świetle, zaś ten przypominał raczej chłodne srebro.
- Zawsze…? Chciałbym. Ale nie mogę ci tego obiecać.
- Masz zamiar ze mną zerwać? – prychnęła, biorąc jego słowa za żart i odszukując jego, schowaną gdzieś między poduszkami, dłoń. Splotła swoje palce z jego.
Ucałował ją w czoło. 
- Nie – zaprzeczył, kciukiem gładząc wierzch jej dłoni – nigdy. Ale w życiu zdarzają się różne sytuacje…
Zamarła. Co próbował jej powiedzieć?
- Jesteś…- kolejne słowo miała na końcu języka, ale bała się je wypowiedzieć. W końcu, zachęcona ciepłym spojrzeniem czekoladowych tęczówek, dokończyła – chory?
Tym razem wycisnął delikatny pocałunek na jej policzku.
- Nie. Nie chodzi mi o takie rzeczy…
- Więc o co ci chodzi? Dlaczego uważasz, że… - zacisnęła usta – że nie będziesz ze mną na zawsze…?
Westchnął i przymknął powieki. Widziała, że nie wie, jak ma jej wytłumaczyć, o czym właśnie myślał. Miała ochotę to z niego wyciągnąć. Teraz, zaraz, już. Chciała znać odpowiedź; powód, dla którego najważniejsza dla niej osoba mówiła takie rzeczy.
- Wiesz… już nie raz, nie dwa przekonałem się, że ludzie odchodzą szybciej, niż ktokolwiek mógłby się tego spodziewać. Nie znaczy to, że mam zamiar cię już zostawić czy coś, po prostu… uważam, że trzeba być gotowym na każdą ewentualność. Równie dobrze to ty mogłabyś… - ścisnął mocniej jej dłoń – ach, to taka straszna myśl…
Po raz kolejny sprawiła, że nie miała pojęcia, co mu odpowiedzieć. Kiedy rozmawiali na lekkie tematy albo gdy żartowali, zawsze to ona miała ostatnie słowo. Ale gdy tylko rozrywkowy Hyukjae robił się poważny, zaczynało brakować jej słów. To nie tak, że nie była przyzwyczajona do jego poważnej strony. Po prostu przy nim czuła się potwornie niedojrzała. I nie rozumiała jak on, tak niepozornie wspaniały, mógł kochać kogoś takiego jak ona. A jednak kochał.
- Hyuk… a jak tak jedno z nas opuści drugie… to… to co tej jednej osobie po tej drugiej zostanie…?
Zastanowił się przez moment.
- Skarby, Seunghwa, skarby.
- To znaczy co?
- Wspomnienia. Zdjęcia. Piosenki. Drobiazgi. Miejsca, które będą nam się dobrze kojarzyć… no, skarby.
- To my niewiele tego posiadamy…
- No to, póki mamy czas, zacznijmy je zbierać.

środa, 17 października 2012

Zimowy książę

Pojawiłaś się w studio mimo tego, że wczoraj zabronił ci przychodzić. Jednak ty nie mogłaś zrezygnować z tak ogromnej szansy, jaka ci się przytrafiła. Chciałaś przecież mieć możliwość spoglądania na niego w każdym momencie, a to była ku temu idealna okazja.
Siedziałaś więc jak zahipnotyzowana, gdzieś w rogu pokoju, od dłuższego czasu przyglądając się, jak magiczne, w twoim mniemaniu, dłonie innej kobiety, o którą – o dziwo – nie byłaś zazdrosna, zamieniają twarz twojego ukochanego w posąg lodowego księcia. Byłaś pełna podziwu dla talentu i umiejętności wizażystki choć jeszcze kilkadziesiąt minut wcześniej widziałaś, jak wykańcza niesamowity makijaż Leeteuka. I tylko przez chwilę żałowałaś, że to nie ty zamieniasz tego zwyczajnego przecież mężczyznę w uosobienie nieziemskiego piękna.
Zerknęłaś w stronę luster w nadziei, że napotkasz jego spojrzenie. Oczy miał jednak zamknięte, a ty nie mogłaś pozbyć się wrażenia, iż robi to specjalnie; że jego, pełna niezadowolenia, mina jest dla ciebie swoistą karą za nieposłuszeństwo. Postanowiłaś jednak nie brać tego do siebie. Bo przecież to były jedynie twoje przypuszczenia i ta gwiazda, siedząca spokojnie w dużym, bordowym fotelu, to wciąż był twój kochany Donghee, który weźmie cię w ramiona i wyszepcze kilka ciepłych słów, gdy tylko znajdziecie się sam na sam. A to wszystko, co prezentował sobą w tej chwili… to na pewno była tylko kolejna z ról, w którą postanowił się wcielić, by sesja zdjęciowa, do której właśnie się przygotowywał, była idealna w każdym calu.
Westchnęłaś cicho, wyciągając z kieszeni telefon i potajemnie pstryknęłaś kilka zdjęć na pamiątkę. Teraz staną się kolejnym z twoich małych skarbów, podobnie do innych waszych wspólnych fotografii, widniejących na ścianie w twoim mieszkaniu.
W którymś momencie do środka wszedł ktoś z ekipy i poprosił cię, byś za nim podążyła. Kątem oka dostrzegłaś zdziwienie w oczach Shindonga, który wciąż, mimo wszystko, pozostawał milczący.
Nie miałaś pojęcia, o co może chodzić, nie zrobiłaś przecież nic złego; zresztą, to oni cię tu zaprosili…
Niepewnie stawiałaś kolejne kroki, przemierzając słabo oświetlony korytarz w zupełnej ciszy. Wydawało ci się, że idący tuż przed tobą pracownik słyszy bicie twojego serca.
Po chwili znaleźliście się w niedużym, ale dość przestronnym pomieszczeniu przystosowanym do robienia profesjonalnych zdjęć. I nagle zdałaś sobie sprawę z faktu, że wszyscy ci się przyglądają i celowo szukają twojego wzroku, by móc się z tobą przywitać.
Nie sądziłaś, że oni, co do osoby, będą wiedzieli, kim jesteś. A już na pewno nie miałaś pojęcia, że mogą mieć jakikolwiek interes w twojej obecności w studio.
Ktoś tłumaczył ci, jaka będzie twoja rola w tym przedsięwzięciu, ale ty z nerwów nie zrozumiałaś ani słowa. Poczułaś się nagle strasznie niepewnie i dałabyś wszystko za pokrzepiający, Shindongowy uśmiech.
Instynktownie zaczęłaś szukać go wśród całej ekipy, choć jakaś część twojego umysłu wiedziała, że on w dalszym ciągu siedzi w tamtym pokoju, wciąż się przygotowując.
Poczułaś czyjąś dłoń na swoim ramieniu; odwróciłaś się tak prędko, jak tylko pozwoliło na to twoje ciało. Uśmiechnęłaś się delikatnie, z ogromną dozą ulgi, kiedy napotkałaś jego twarz. Mimo, iż on wciąż spoglądał na ciebie z wyraźnym dystansem.
Nie sądziłaś, że potrafi być zły tak długo o jedną drobnostkę.
- Daj z siebie wszystko – byłaś tylko w stanie wykrztusić, zanim ominął cię, zupełnie nie zwracając uwagi na to, co do niego mówisz.
Zaczynałaś być odrobinę poirytowana. Skoro miał zamiar cały czas cię unikać, dlaczego dotknął cię przed chwilą tak delikatnie…?
- Donghee-ssi! – zawołałaś za nim. Przystanął na ułamek sekundy, ale już chwilę później przyspieszył kroku. Miałaś ochotę złapać stojący obok statyw i nim w niego rzucić.
Ale jedyne, co zrobiłaś w rzeczywistości, to obserwowanie, jak twój facet pozuje do pierwszych, próbnych zdjęć, pełen powagi i niezwykle skupiony.
Ty byłaś jego zupełnym przeciwieństwem. Twoje wnętrze dosłownie wrzało od emocji, którym nie mogłaś dać ujścia. Z niecierpliwością czekałaś na jakąkolwiek przerwę, podczas której będziesz mogła zaciągnąć go gdzieś w kąt i porozmawiać.
I po wielu minutach, wypełnionych czekaniem, w końcu pozwolono mu na chwilę odpoczynku. Nie zwracając uwagi na dwie kobiety, które poprawiały Shindongowy wygląd, podeszłaś bliżej i złapałaś go za rękę. Patrzył na ciebie, odrobinę zaskoczony, ale wciąż jakby odległy.
- Pogadajmy – oznajmiłaś głosem nie znoszącym sprzeciwu. Prychnął w odpowiedzi, odwracając się od ciebie i uśmiechając do wizażystki.
- Noona, kontynuuj, proszę – usłyszałaś ten sam miły ton, którym zazwyczaj mówił do ciebie. Wzięłaś głęboki wdech, przeprosiłaś tamte kobiety i niemal siłą zmusiłaś mężczyznę do podążenia za tobą.
Miałaś już dość jego zachowania.
- Co ty wyrabiasz, daj mi pracować – rzucił szorstko, patrząc gdzieś w bok.
- Donghee-ssi… - wyszeptałaś cicho; zaskoczyło cię drżenie własnego głosu – wciąż się złościsz o to, że jednak przyszłam?
Milczał, wciąż unikając spojrzenia w twoje oczy. Podeszłaś bliżej i opuszkiem palca przesunęłaś po linii jego, teraz zupełnie białych, rzęs.
- Co ty robisz…? – zapytał, łapiąc twoją dłoń i odnajdując twoje tęczówki w słabym świetle lampy.
I wtedy zrozumiałaś. Że ten ogień, który palił cię od dłuższego czasu, to nie złość. W jednej, krótkiej chwili uświadomiłaś sobie, że to nic innego, jak pożądanie.
Pociągał cię taki chłodny i niedostępny on. I nie mogłaś nic na to poradzić.
- Pytałam czy wciąż jesteś zły – odpowiedziałaś, przygryzając dolną wargę. A niech wie, niech rozumie, jak na ciebie działa, niech żałuje, że jest właśnie w pracy…
- Nie wiem – mruknął wymijająco. Wyglądał tak, jakby pogubił wszystkie swoje myśli, po spojrzeniu w twoje oczy. Uśmiechnęłaś się.
- No to dlaczego mnie unikasz?
- Pracuję, okej? Tutaj nie ma czasu na… - nie dokończył bo, ku zaskoczeniu wszystkich, którzy akurat znaleźli się w tym, skąd inąd dość odosobnionym, kąciku, z całą pewnością siebie, jaką zdołałaś z siebie wykrzesać, naparłaś na jego usta. Odrobinę zaskoczył cię ich smak, tak różny od tego, z którym miałaś do czynienia zazwyczaj, ale potem przypomniałaś sobie, że to wszystko przez ten cały makijaż. Który chyba, przez ciebie, trzeba będzie poprawić. Ale to nie było ważne. Liczyły się tylko jego usta na twoich wargach i dłonie, które odruchowo znalazły się w okolicy twojej talii i delikatnie przyciągnęły cię do ich właściciela.
- Macie przerwę – mruknęłaś, na chwilę się od niego odrywając. Zauważyłaś, że mimo widocznej przyjemności, jaką przyniósł mu wasz pocałunek, wciąż był w stosunku do ciebie odrobinę chłodny.
- Tak, ale to wciąż praca – uciął, robiąc krok do tyłu – to nie pora na romanse, zrozum.
Rozumiałaś to, oczywiście, że tak. Ale ten fakt był ci najzwyczajniej w świecie obojętny. Ty chciałaś z powrotem swojego Shindonga, który przyniesie ci pudełko ciasteczek, po czym sam je pochłonie, pozwalając ci jedynie na zjedzenie ostatniego kawałka.
Ale jednocześnie pragnęłaś, by wciąż był dla ciebie zimy. Byś mogła rozgrzewać go swoimi pieszczotami i roztopić to lodowe spojrzenie ciemnych oczu.
- Pięć minut, Donghee-ssi, pięć minut – poprosiłaś, dotykając jego policzka. Zmarszczył brwi, niezadowolony.
- Makijaż – zdołał powiedzieć, zanim znów go pocałowałaś. Prychnęłaś mu w usta, a on mruknął coś sprawiając, że poczułaś mrowienie w dolnej wardze, co tylko wyostrzyło twoje zmysły i pobudziło cię jeszcze bardziej. Dłonie, które jeszcze przed sekundą znajdowały się na jego delikatnych policzkach powolutku przesuwały się po obu stronach jego szyi i powolutku zmierzały ku spotkaniu w okolicach obojczyków, znacząc jego skórę białymi smugami.
A on? On pozostawał w tym wszystkim bierny, jednak wiedziałaś, że nie jest to oznaka dystansu ani muru, jakim miałby się odgradzać. Wiedziałaś, że po prostu pozwolił sobie jedynie czerpać przyjemność, zdając sobie sprawę z tego, że właśnie z takiej postawy będziesz najbardziej zadowolona.
Ktoś nagle zaczął go nawoływać; nie chciałaś odchodzić nawet na krok, ale musiałaś pozwolić mu pracować. Obserwowałaś, jak dołącza do reszty ekipy, i jak po jakimś czasie znów ustawia się do zdjęć.
Z niemałym zaskoczeniem zauważyłaś, że nikt nie był zły za te smugi na szyi Shindonga. Pogratulowałaś sobie w duchu za szczególny przejaw artyzmu i opierając się o ścianę, obserwowałaś swojego kochanka, przybierającego kolejne pozy.
Wyglądał tak obco i władczo. Jak zimowy książę. Jak bohater małej książeczki dla dzieci, którą napisaliście w zeszłe lato, narzekając na upały i pochłaniając lody.
Teraz przez większość czasu miał zamknięte oczy; z boku mógł wciąż wyglądać na zimnego i zdystansowanego, jednak wiedziałaś, że tak naprawdę, w tęczówkach zasłoniętych przez rozjaśnione powieki, płonie ogień.

Po cichutku i nie przeszkadzając nikomu, opuściłaś studio, postanawiając wybrać się do waszej ulubionej kawiarni. Na lody.
Wiedziała, że kiedy skończy, przyjdzie po nią, kupi jakiś pyszny deser, który pochłonie w mgnieniu oka i zażąda od ciebie kontynuowania zabawy, którą wcześniej rozpoczęłaś.

Zapomniałaś tylko zapytać, do czego byłaś im wcześniej potrzebna…

środa, 10 października 2012

Ty

Tak patrzę, że na forum o SJ to jest, a tutaj nie ma. Czas to zmienić~~



Mówią, że to nie Ciebie kocham, a jedynie, starannie pielęgnowane, moje o Tobie wyobrażenie. I nie mogę nie przyznać im choć odrobiny racji, skoro nie potrafię nawet oznajmić, że kiedykolwiek widziałam Cię na żywo.

A jednak wydaje mi się, że dobrze Cię znam. Wiem, co sprawia, że Twoje oczy skrzą się od nadmiaru szczęścia i co czyni Cię najbardziej nieszczęśliwym. Znam Twoje nawyki i przyzwyczajenia – nie jesteś w stanie ukryć ich wszystkich; pewnie sam nie zdajesz sobie do końca sprawy z tego, jak wiele z nich jestem w stanie rozpoznać.

Zresztą, także nie masz pojęcia o tym, że istnieję. Ja jako ja. Nie tylko jako twoja fanka. Ale wiesz, nauczyłam się to akceptować. Jeszcze do niedawna oddałabym wszystko, by móc stanąć przed Tobą twarzą w twarz i powiedzieć Ci „Patrz! To ja! Zauważ mnie!”, ale teraz to nie ma dla mnie aż takiego znaczenia.
Bo wystarczy mi, że kocham Cię na odległość. Całkowicie spełniam się w tym wyobrażeniu o pięknej, azjatyckiej miłości, które sama sobie namalowałam. I nie przeszkadza mi to, ponieważ wiem, że nie odbiega zbyt mocno od rzeczywistości… tak przynajmniej myślę.

Lubię kochać Cię takiego, jakiego zdołałam Cię poznać. Tego wciąż tajemniczego, nieodkrytego Ciebie, uśmiechającego się do mnie ze zdjęć. I nie boję się nazywać tego miłością, jej kolejnym, nietypowym i wyjątkowym obliczem.
Ale tego też musiałam się nauczyć. Tego kochania Cię po cichutku, z ukrycia. Kochania tak, byś był w stanie to poczuć, ale żebyś nie potrafił dostrzec osobowego źródła tego ciepła. Nie było to wcale takie proste, ale nie oznacza to, że niemożliwe. Dlatego, że dla miłości, prawdziwej czy też urojonej, platonicznej czy absolutnie odwzajemnionej, nie ma rzeczy niemożliwych.

I chociaż myślałam, że nie będę w stanie zaakceptować takiego stanu rzeczy… spójrz, prawie mi się udało. Jeszcze tylko troszkę… jeszcze tylko muszę przestać kierować do Ciebie wszystkie swoje myśli…
Chociaż może nie. Może tak jest już wystarczająco dobrze? Może nie potrafię zmienić w sobie tej jednej rzeczy – mówienia do Ciebie.
Co z tego, że wiem, że w gruncie rzeczy nie dociera do Ciebie ani jedno moje słowo. Mimo wszystko wciąż pragnę się do Ciebie zwracać. I chyba nie dlatego, że chcę, byś to przeczytał, byś zrozumiał moje poplątane myśli. Wydaje mi się, że potrzebuję Ciebie po to, by móc zrozumieć samą siebie. Pragnę Ciebie mieć za lustro własnych przemyśleń. Dostrzegać w Tobie odbicie samej siebie i nauczyć się je kochać tak, jak pokochałam Ciebie. Z całym inwentarzem wad i zalet; dobrych i złych wspomnień.

Cóż, może troszkę Cię wykorzystuję… ale Ty nigdy nie protestujesz. Nie możesz zaprotestować, bo zwyczajnie o tym nie wiesz. A ja nigdy Ci o tym nie powiem. Nie dlatego, że nie chcę… po prostu jesteś zbyt daleko, by moje słowa mogły do Ciebie dotrzeć. Ale cóż… to tylko słowa. I w dodatku moje – a więc nie mające z Tobą, z tym cielesnym, nie wyobrażonym Tobą, nic wspólnego.

Wiesz… kiedy to piszę, jest noc. Czarne, ciężkie od nadchodzącego deszczu niebo spogląda na mnie zza firanki. Wygląda tak dostojnie i spokojnie, chociaż wiem, że w każdej chwili może mnie zaskoczyć nagłą burzą i zaburzyć tę wspaniałą, nocną harmonię.
Jesteś taki sam, wiesz? Dokładnie taki, jak to niebo. Z jednej strony wydajesz się niczego przed nikim nie ukrywać, będąc dla wszystkich taki sam… z drugiej zaś, skrywasz w sobie tak wiele niespodzianek… nieskończenie wiele różnych stron, o których nie mam nawet pojęcia.
Zaskakujesz mnie nimi i to sprawia, że pragnę obserwować Cię jeszcze uważniej.

I mam wrażenie, że nigdy nie będę Cię miała dość. Nie chcę mieć Cię dość. Chcę wciąż pragnąć poznawać Cię na tyle, na ile mi pozwolisz. Mam nadzieję, że ten stan będzie trwać, dopóki moja miłość nie obierze innej drogi.
A musi ją obrać.
Muszę zamienić miłość do Ciebie na miłość do Niego – tego, którego jeszcze nie znam, ale który być może gdzieś na mnie czeka.
Nie mogę kochać was obu tak samo.
Ale jestem pewna, że wciąż będziesz dla mnie tym wyjątkowym, przepięknym odzwierciedleniem moich marzeń o azjatyckiej miłości. Platonicznej, czystej i niewinnej, choć nie pozbawionej rys.
I wciąż będę do Ciebie mówić. Jak do przyjaciela, z którym rozstałam się na długi czas. Jak do Księżyca, który choć nie słyszy moich słów, wydaje się słuchać.
Takim się dla mnie stań, a wszystko będzie dobrze.

A póki co… znów zatapiam się w Twoich nieco zamglonych, ciemnych tęczówkach, próbując odnaleźć w nich Twoje myśli i przyrównać je do swoich wyobrażeń.
Niech nie będą od siebie zbyt różne.
Bym mogła powiedzieć: Znam Cię tak bardzo… choć tak naprawdę nie znam Cię przecież ani trochę. I takiego znanego – nieznanego Ciebie kocham tak mocno.

A oni wciąż będą mówić, że to nie Ciebie kocham. Że tylko wyobrażenie.
A ja i tak wiem swoje.

Nawet, jeśli koniec końców mają rację…

sobota, 22 września 2012

Kisielowa misja.

Wszystkie prawa zastrzeżone, zbieżność osób i charakterów nieprzypadkowa, tak samo jak rodzaj narracji, wszystkie dygresje i w ogóle wszystko.
Nie odpowiadam za szkody wyrządzone na umyśle przez poniższy tekst.


__________________________________


Od wielu, wielu lat był w posiadaniu tajemnicy. Sekretu, którego nie mógł nikomu wyjawić.
Ukrywał go przed całym światem, chcąc zachować go tylko dla siebie. Bo od tego zależało jego życie. Tak, od tej jednej, małej enigmy zależało całe jego jestestwo – a było to jestestwo wyjątkowe i majestatyczne, jakiego inni mogli mu tylko zazdrościć.
Gdyby chciał, mógłby, razem ze swoim nieodłącznym towarzyszem, Panem Kotem, zapanować nad tym, wartym pogardliwego uśmiechu, światem. Miałby wtedy kolejną planetę do kolekcji. Bo umówmy się – co to jest dla Wielkiej Gwiazdy Wszechświata, jedna planeta w tę czy we w tę? Problem w tym, że tej jednej nie zdobędzie tak łatwo. A jeśli nie mógł zdobyć czegoś łatwo… to tego nie robił. Nie chciało mu się. Szkoda mu było kisielu, który był jego cennym surowcem, tajnym źródłem jego wspaniałości.
- Hibum, mój Przyczajony Pomocniku, jak nasze zapasy? – zapytał, przeglądając się w magicznym, zwierciadle, spadku po Złej Królowej, która była jego daleką krewną. Było to jedyne lustro, które wytrzymywało blask jego chwały. Mimo, iż musiało wcześniej przeżyć odbijanie twarzy wstrętnej Wiedźmy. Hiciul z całego serca współczuł Lusterku. Czasami. Kiedy nie był przejęty sprawami wagi intergalaktycznej.
- O wspaniały Kisielowładco, melduję, iż musimy wysłać kogoś na zbiory – Pan Kot zajrzał do tajemnej skrytki za szafą prowadzącą do Narnii, którą przytargał ostatnio Donge.
Wielka Gwia… - zresztą, wiecie o kogo chodzi, ta nazwa jest za długa by powtarzać ją w nieskończoność – tak czy inaczej, WGW utkwił okrągłe oczy w swoim Majestatycznym Pupilu.
- Jak to? Już? Przyznaj się, oddałeś część tej kotce z trzeciego piętra, z którą się ostatnio gzisz! – Mężczyzna potrząsnął gniewnie Zwierciadłem, które zaczęło panikować i błagać o litość, ponieważ – jak to zgrabnie ujęło – zaraz zwymiotuje samo na siebie i Hiciul już niczego nie zobaczy poza… zawartością lusterkowego żołądka. A był on pełen zatrutych jabłek, których Śnieżka nie chciała jeść.
- Nikomu go nie oddawałem, o Władco, a już na pewno nie tej… - tu Hibum użył słowa, których ja, przez szacunek do Czytelników, nie przytoczę. Wspomnę jedynie, że słowa tego nauczył się od Kisielowładcy… ale to było chyba oczywiste, prawda? – Pragnę jednak przypomnieć, że z wiekiem zapotrzebowanie na Kisiel wzrasta. Co prawda nie jesteś tak wiekowy jak, dajmy na to, Dumbledore, aczkolwiek nie tak młody jak Reniątko z Nu’est…
- Dobra, z Reniątkiem to przegiąłeś, człowieku.
- Kocie, o Władco, jeśli można uściślić. Wracając jednak do tematu, kogo tym razem chcesz wysłać na tę niesamowicie ważną misję?
- Harry’ego Pottera – rzucił z przekąsem trzydziestolatek, dla którego ograniczoność współpracownika była niekiedy strasznym utrapieniem.
- Harry powiedział, że już więcej nie idzie. Wolałby raczej wskrzesić Voldemorta i zbratać się z Edwardem ze Zmierzchu.
Zaskoczony Ciulas aż wstał.
- To ja mam takie znajomości?!
- Większe, Kisielowładny, większe – pospieszył z wyjaśnieniami Pan Kot – problem w tym, że już wszystkie wykorzystaliśmy. Wszyscy zgodnie twierdzą, że misja zdobywania Kisielu jest zbyt trudna, by móc ją wykonać. Nawet Frodo nie chciał tego robić.
- Frodo… on zawsze był tchórzliwym knypkiem. Tak czy inaczej, skombinuj mi idiotę, który mi pójdzie po kisiel!
- Władco, jest jedna taka osoba… Ale żąda w zamian dożywotniego dostępu do naszych zasobów.
Wielka Gwia(…) – wiecie, co dalej – zatarł z zadowoleniem swoje ogromne, facecie łapy i uśmiechnął się dziko.
- Hjukdże w końcu się złamał, jak mu powiedziałem, że pozwolę ci zabrać Czoko do Nibylandii na wycieczkę?
Wspaniały Kot zaprzeczył smutno. Niestety właściciel wspomnianego zwierzęcia miał przed tym jakieś ogromne opory i Hibum nie miał pojęcia dlaczego. Przecież, kiedy ostatnio zgubił się z Czoko w wieży Roszpunki, w końcu i tak wrócili cali i zdrowi. A, że z nadbagażem w postaci stumetrowego warkocza, to już inna sprawa…
- W takim razie, któż to taki? Wyjawiłeś jakiemuś randomkowi naszą tajemnicę?!
- Po pierwsze nie randomkowi, tylko jakiejś dzikiej fance, która zarzeka się, że przez nas nie ma mózgu, tylko jakieś marne resztki, po drugie jaka to tajemnica, jeśli wszyscy o tym wiedzą?
- Ale to są wszyscy z różnych krain pozaziemskich, nie? Zwykli ludzie nie czają takich spraw… - Hiciul rozmasował sobie skronie. Może powinien zmienić współpracownika, a Pana Kota ogolić laserowo całego, oprócz okolic bikini, i sprzedawać jego półnagie fotki? Miałby wtedy z niego dużo większy pożytek… - Poczekaj – wtrącił po chwili milczenia wywołanej słabym przepływem krwi do malejącego poziomu Kisielu – fanka? Ładna?
- Brzydka jak Dzwonnik z Notre Dame, niestety. Także dzieci z tego nie będzie. Ewentualnie Kisiel, jeśli zdoła go przynieść.
Nagle zasmucony tą druzgocącą wiadomością, Kisielowładca postanowił zignorować sprawę Kisielu i od teraz egzystować bez tej cudownej substancji.
Chwilę później Ciulas stwierdził, że ignorowanie jest jednak nudne i postanowił jednak się odezwać.
- Nie mogłeś znaleźć ładnej fanki…?
- Sama do mnie przyszła. Poza tym sam kiedyś powiedziałeś, że nie potrzebujesz ładnych dziewczyn…
- Na sto doczepianych skrzydeł Lituka, człowiek raz coś palnie, lecąc na awaryjnym Kisielu sprzed roku i potem się to za nim ciągnie w nieskończoność. Co ja jestem, Kret z Calineczki, że nie muszę widzieć czy baba jest ładna, czy nie? – Potrząsnął nagle głową. – Dobra, nieważne, wyślij ją na misję, bo Kisiel mi się kończy i mam łupież.
- Tak, o Kisielowładny…
- Ale, ej. Weź mi znajdź jakiś osom przydomek, ten jest jakiś taki… lepki?
Wspaniały Kot zastanowił się przez moment.
- Dobrze, o Ciulasie Wielkołapy.
Hiciul rzucił w Pomocnika szklanym pantofelkiem jego siostry bliźniaczki, Kopciuszka.
- A idź ty…

&

Myślała, że z tym rowerem świetlnym napędzanym budyniem to taki dżołk rzucony przez Ślicznego, ale Szajbniętego Pana Kota, który w dodatku gadał. Bo przecież normalnie koty nie gadają… nie? (Jeśli jednak jest inaczej, błagam, wyprowadźcie mnie z błędu!)
Myślała, że na tę sławną, Kisielowo-Ciulową planetę dostanie się normalnie – proszkiem Fiuu przez kominek, przez drzwi od Narnii (no co, myślała, że może jak się skręci w prawo lub w lewo zamiast iść do przodu, to da radę – ale nie miejcie jej tego za złe, wszak jej mózg był po przejściach… dużych przejściach) albo, w najgorszym przypadku… rakietą.
Ale nie jakimś dzikim rowerem.
- Powodzenia – Hibum pokrzepiająco popukał ją w plecy, przy okazji mechacąc jej sweter, który kupiła specjalnie na tę okazję. Sweter z śliczną miską pełną kisielu. Takiego zwykłego kisielu, nie mózgozastępczego Kisielu. Takich swetrów jeszcze nie produkują.
- Dziękuję – ukłoniła się i dosiadła swojego rowerastego rumaka świetlnego, którego nazwała pieszczotliwie Masiłonem i pognała szybciej od Roberta Kubicy; szybciej nawet od Małysza wychodzącego z progu (znaczy w latach jego świetności, oczywiście). Szybciej nawet od wściekłego Kjujuna, któremu zabrało się PSP. Czyli naprawdę szybko. Tak szybko, że nawet Einstein by nie ogarnął, serio.
Trochę nie bardzo wiedziała, gdzie jest i w którą stronę powinna się udać (ale nie oszukujmy się, była normalną kobietą, to normalne, że nie radziła sobie z pojęciem „lewo-prawo”). Na szczęście fantastyczny Hiciul przewidział tę sytuację i zamontował specjalnego GPSa, dzięki któremu Fanka Brzydka Jak Dzwonnik Z Notre Dame dotarła na miejsce w mgnieniu oka.
Planeta Kisielu była… no wiecie… cała w Kisielu. Nic odkrywczego, serio. Kisiel tu, Kisiel tam… nic, tylko zbierać i wywozić i dozować wedle potrzeby i uznania.
Fanka Brzydka Jak (muszę kończyć…?) – ta właśnie osoba pomyślała sobie, że bez sensu był cały ten szum z niesamowicie trudną misją, której nie jest w stanie wykonać nawet bat-spider-hulk-man. Łatwizna. Trzeba tylko pochylić się delikatnie, zanurzyć wiadra w tej mazi i już.
I wtedy ją oświeciło.
Nie dali jej wiader. Ani nawet wiaderek. Ani szklaneczki. Ani nawet cholernego naparstka.
- To jakiś żart? – wypowiedziała swoje myśli na głos, chociaż przecież nikt jej nie słyszał, w końcu Kisiel nie posiada uszu… prawdopodobnie.
Ale była kobietą o twardym charakterze i postanowiła się nie poddawać. I wcale nie dlatego, że jeśli jej się nie uda, Hibum już nigdy nie zje swoich ulubionych sardynek. Po prostu potrzebowała czegoś, co zastąpi jej mózg. A Kisiel był do tego idealny – miała tego dowody w postaci Hiciula, który sekret Wspaniałości odkrył już dawno temu.
Fanka Brzydka Jak (…) rozejrzała się uważnie. I ze spostrzegawczością godną doktóra House’a udało jej się wypatrzeć, tuż pod ramą rowerka, skrzynkę z napisem „MÓZGOŚRUBKI”.
Ucieszyła się odrobinę, ale potrzebowała jeszcze skrzynki z mózgośrubkokluczem. Znalazła ją pod lewym kołem (ej, ktoś wam powiedział, że to był rower na dwóch kołach? Cztery miał! Takie normalne dwa duże i dwa małe – w końcu trzeba zadbać o bezpieczeństwo kierowcy. Co, jakby Fanka straciła nagle równowagę? No właśnie. Widzę, że też potrzebujecie Kisielu, ale sori sori, ja nie mam…)
- Czyli… wystarczy jak odkręcę sobie czachę, wleję tam dużo, dużo Kisielu, zaśrubuję i wrócę…? – mamrotała do siebie, spoglądając na różowy Kisiel, który pachniał truskawkami. W tajemnicy wam powiem, że to dlatego Hjukdże nie chciał tu przylatywać. Bo on wiedział, że jak tam przyjedzie… to już nie wróci. Bo zacząłby szukać w Kisielu kawałków truskawek. Których tam nie ma, ale biedny Hjukdże o tym nie wie.
Ale zostawmy tego biedaka i wróćmy do dziewczyny, która korzystając z chwili naszej nieuwagi, zapełniła swoją głowę Kisielem po samiutkie brzegi.
I tutaj zaczęły się problemy.
Nie, z podziemi nie wyskoczyły nagle krwiożercze zombiaki, to nie amerykański film. Planeta nie wybuchła, nie zaczęła się trząść ani pochłaniać wszystkiego dookoła. Po prostu… Kisiel był ciężki i Fanka nie mogła podnieść głowy, która i tak z natury była nieproporcjonalnie duża.
A w dodatku Hibum zapomniał zatankować. I rowerkowi kończyło się paliwo.
Dziewczyna przytłoczona tragizmem swojego okropnego losu w pierwszym momencie miała zacząć płakać. Ale wtedy przypomniała sobie, że przecież Kisiel jest uniwersalny i mogła użyć go jako paliwo. A głowa? Cóż, odkryła, że rowerek ma wbudowaną poduszkę. I było po sprawie.
Mogła już wracać.
Misja zakończyła się powodzeniem. Przynajmniej na tym etapie.

&

Jeśli ktoś oczekiwał już hepi ędu, to nieco się przeliczył.
Fakt, Fanka Brzydka Jak Ten Sławny Dzwonnik dotarła do Hiciula. Mało tego, Kisiel spowodował, że wcale taka brzydka już nie była. Sprawdziło się stwierdzenie (nie wiem czyje, ale się sprawdziło, dobra?), że jak kobieta ma coś w głowie, to od razu pięknieje.
Problem w tym… że mózgośrubek nie dało się odkręcić. Żadną mocą.
- Zostało nam tylko jedno wyjście – westchnął Hibum. Może nam pomóc tylko jedna osoba.
- Napakowany Lituk czy napakowany Siłon? – próbował zgadnąć Hiciul, którego poziom inteligencji powolutku spadał z powodu niedoboru Kisielu.
- Żaden z nich. Musimy zadzwonić – Pan Kot zrobił dramatyczną pauzę udając, że gra główną rolę w teatrze – do Pudziana.
- O nie – jęknęła Fanka.
- O nie – powtórzyło Zwierciadło, które bało się, że nie przeżyje tego spotkania.
- O nie – wyszeptał lateksowy strój Lejdi HiHi, w obawie, że Polak będzie chciał go założyć.
- O nie – mruknął Hiciul, właściwie nie wiedząc, czemu.
- Wielkołapy, musimy, potrzebujesz Kisielu – powiedział kot.
Jednak Wielka Gwiazda Wszechświata stwierdził, że to zbyt ryzykowne posunięcie. Zaprosić do siebie Pudziana i kazać mu coś robić to jak zacząć hejt na jakimś portalu społecznościowym – czyli samobójstwo.
Ciul podszedł do Fanki, przyłożył jej dłonie do głowy i wyjął swoją część Kisielu.
Tak, tak po prostu. Bo umiał. Tylko wcześniej mu się nie chciało, proste jak budowa cepa (tylko, rany, czy ktoś jeszcze pamięta jak wygląda cep…?)
- Możesz już sobie iść. Jak nam zabraknie Kisielu, skontaktujemy się z tobą ponownie – Hibum pomachał protekcjonalnie łapką. – A, rowerek możesz wziąć ze sobą.
Uradowana dziewczyna w podskokach, aczkolwiek bardzo tajniacko, bo pod peleryną niewidką, opuściła mieszkanie Hiciula.

&

- Hibum?
- Tak, Kisielowładco?
- Powiemy jej kiedyś prawdę…?
- O czym?
- No o Kisielu. O tym, dlaczego to jest misja najtrudniejsza z trudnych?
- Może lepiej nie… Sama się kiedyś domyśli…
Hiciul przetarł oczy i pokiwał głową. O tak, lepiej, żeby na razie nie wiedziała. Niech to pozostanie tajemnicą. Enigmą, od której zależy jego życie. A co tam. To nie było takie ważne i tak porywające jak rozwalanie gości w grze. I już.
I koniec.

czwartek, 12 lipca 2012

Bądź szczęśliwy

Różne rzeczy mi się czasem śnią. Wczoraj na przykład to.



Stała na ogromnej płycie lotniska, uważnie rozglądając się dookoła. Odrobinę zagubiona, nie potrafiła znaleźć wyjścia z ogromnego gmachu; wydawało jej się, że krąży cały czas bez celu, ciągnąc za sobą ciężką, ciemnoniebieską walizkę.
Wiedziała jednak, że to wyjście z pewnością gdzieś jest i że znajdzie je, jeśli tylko postara się wystarczająco mocno. Przecież to nie tak, że lotnisko stało się nagle jakąś dziwną, przerażającą pułapką, która nie chce, by postawiła stopę na koreańskiej ziemi…

W końcu odnalazła ogromne, przeszklone drzwi, przez który wydostała się na zewnątrz; przez chwilę słońce świeciło jej prosto w oczy tak mocno, że nie widziała niczego poza tą jedną, otaczającą ją smugą światła, która rozgrzewała jej ciało przyjemnym ciepłem.

Po chwili jednak, zmuszona przez kogoś z tyłu, przesunęła się nieco w prawo, dzięki czemu mogła dokładniej przyjrzeć się miejscu, w którym się znajdowała, a które widziała po raz pierwszy w życiu.
Wiedziała, że najważniejsze, co musi zrobić, to znaleźć postój taksówek, albo przynajmniej jakąś wezwać, bo inaczej nie dostanie się tam, gdzie chciała. Do hotelu. Bo przecież musiała zostawić gdzieś swoją walizkę, zanim uda się w tamto miejsce.

Obserwowała przez chwilę Koreańczyków i ich zachowanie, próbując zebrać się na odwagę i stojąc przy krawężniku, pomachać ręką w sposób zrozumiały dla taksówkarzy w wielu miejscach na świecie, także i tutaj, w Seulu.
Nagle poczuła, że nie jest w stanie tego zrobić; uczucie zagubienia, od którego uciekała, w końcu ją znalazło, na drugim końcu świata.
Była taka bezradna, stojąc na środku chodnika i nie mogąc ruszyć się z miejsca.

Podszedł do niej jakiś tutejszy chłopak, mniej więcej szesnastolatek, z ładną twarzą i miłym spojrzeniem. I tak najzwyczajniej w świecie zapytał, czy nie potrzebuje pomocy.
Przytaknęła; chyba się nawet uśmiechnęła; przynajmniej miała nadzieję, że ten dziwny grymas na jej twarzy zostanie przez uroczego Azjatę zinterpretowany w ten sposób.
- Potrzebuję taksówki – powiedziała, mając ogromną nadzieję, że jej łamany koreański będzie w miarę komunikatywny.
- Wiem – usłyszała w odpowiedzi – ja też – dłonią wskazał na swoją, nie mniejszą od jej własnej, ale na pewno dużo bardziej elegancką, walizkę.
Przyjrzała się. Jak na takiego młodego człowieka, był ubrany naprawdę wytwornie; garnitur, który miał na sobie wyglądał na naprawdę drogi. Zastanawiała się przez chwilę dlaczego taki dzieciak jak on musi przemieszczać się taksówką.
- Pojedziemy razem, dobrze? Nie masz nic przeciwko? – zauważyła, że mówił do niej nieformalnie. Może był starszy niż jej się wydawało…
- Nie mam – odpowiedziała, zanim weszli do oznakowanego samochodu.
- Dokąd? – zapytał taksówkarz. Podała mu karteczkę z adresem miejsca, w którym miała rezerwację, a on powiedział coś niezrozumiale łamanym w jakimś dziwnym języku. Widząc jej minę, rzucił po chwili krótkie „OK”.

Pokój hotelowy był jasny i niezbyt duży; czuła się w nim dobrze i spokojnie. Posiedziała w nim chwilę, przetestowała łóżko, które było ani za twarde, ani za miękkie, po czym sięgnęła do małej lodówki.
Soju w puszce. Uśmiechnęła się i upiła łyk. Miała nadzieję, że napój, mimo niewielu procent alkoholu, odrobinę ją rozluźni.

Tym razem taksówka już na nią czekała. Przywitała się z kierowcą, który dziwnym trafem okazał się być tym samym, który wiózł ją i tamtego chłopaka kilka godzin wcześniej.
Chyba ją pamiętał, bo wyciągnął dłoń w jej kierunku, jak gdyby spodziewając się kolejnej karteczki z adresem.
Nie przypominała sobie, żeby takową karteczkę brała ze sobą, ale i tak postanowiła zanurzyć dłonie w kieszeniach. Kawałek papieru z zapisanym adresem i nazwą miejsca rzeczywiście tam tkwił.
Podała go mężczyźnie.
- Fanka – stwierdził, wzdychając – mogłem się tego domyślić.
Patrzyła na kierowcę ciekawa, co jeszcze powie.
- Ale pani wie, że pani może go tam nie zastać? – zapytał, wpatrując się w jej odbicie w przednim lusterku.
Nie wiedziała, co ma na myśli. Kogo może nie zastać? Sprzedawcy w sklepie?
- Kogo? – wypowiedziała swoje myśli na głos.
 - No, Heechula – odparł – wszystkie jesteście takie same, wy fanki. Lecicie za swoimi idolami jak smród za skunksem…
Skrzywiła się.
- Jadę tylko na zakupy… - próbowała się tłumaczyć. Mężczyzna jakby jej nie usłyszał, albo nie zrozumiał, narzekał sobie w najlepsze.

Weszła w sam środek jakiegoś ogromnego zamieszania, ale stwierdziła, że pewnie tak wygląda każdy dzień tutaj, po same brzegi wypełniony kobietami w różnym wieku, rozglądającymi się wokół z płonącymi policzkami i świecącymi oczami.
Chwilę później zrozumiała jednak, że dzieje się coś niecodziennego. W końcu, kto normalny przynosi do sklepu różne rzeczy, zamiast kupowania ich i w dodatku piszczy jak głupi w jednym kierunku.
Więc albo puszczali w telewizji jakiś program… albo ktoś to zamieszanie wywołał.
Nie zwróciła na to większej uwagi, próbując dostać się do jakiejkolwiek półki. W końcu przyszła tam na zakupy. I z zakupami wyjdzie.

Ale porwał ją tłum. Po chwili, zupełnie zdezorientowana, stała z przodu, a przed nią, przy niewielkim stoliku, z ogromnym stosem kartek i sztucznym, ale wciąż pięknym uśmiechem, siedział Kim Heechul i wzdychając prawie niezauważalnie, rozdawał autografy.

Dostrzegła na jego twarzy wyraźne znużenie. Nie wiedziała, dlaczego to robił, w końcu wcale nie musiał. Czyżby czuł, że to jego obowiązek? A może nie chciał rozczarować tych wszystkich osób? Cokolwiek to by nie było, na pewno nie robił tego z radością, mimo, że wciąż jego twarz rozjaśniał uśmiech.

Znalazła się tuż przed nim; nie poruszyła się nawet o milimetr, ani nie odezwała się nawet słowem, kiedy zapytał o jej imię. Kilka stojących dookoła niej dziewczyn szturchnęło ją myśląc, że dziewczyna go nie rozumie.
Przepuściła je i stanęła z boku, wciąż się w niego wpatrując. W jego wyuczony uśmiech i mechaniczne ruchy.
Nie pasował tam. Wyglądał jak robot albo lalka na wystawie, ale na pewno nie jak cieszący się ze swojej pracy człowiek.
Był zmęczony i znużony. Zauważyła obok niego talerz z niedokończonym posiłkiem… musiały mu go przerwać… Jak one wszystkie mogły tego nie dostrzegać?

- Jesteś szczęśliwy… oppa? – usłyszała samą siebie i zdała sobie sprawę, że pochyla się nad stoikiem.
Mężczyźnie przez chwilę zadrżał w dłoni flamaster.
- Jasne – odpowiedział, wcale na nią nie patrząc i uśmiechając się jeszcze szerzej.
- Kłamiesz – stwierdziła, czując jak przybywająca ilość fanek niemal przytwierdza ją do stolika. – Nie jesteś, oppa.
- Posłuchaj… - spojrzał na nią przelotnie; nie zdążyła nawet wychwycić tego spojrzenia.
- Nie, oppa, to ty posłuchaj – uparła się, że powie mu to, o czym gorączkowo rozmyślała – skończ z tym wreszcie. To wszystko tylko cię męczy i wie o tym każdy: ja, ty i nawet, choć nie chcą tego przyznać do końca, one wszystkie – wskazała na tłumek. – Ale wiesz, co, my wszystkie chcemy tylko jednego. Żebyś był szczęśliwy. Jeśli to, co robisz teraz, nie jest w stanie cię uszczęśliwić, jeśli jest źródłem samych negatywnych emocji, które w sobie dusisz, skończ z tym. Chcemy widzieć twoje szczęście niezależnie od tego, czy znajdziesz je w show-biznesie, czy może gdzieś z daleka od kamer, z rodziną, albo w ogóle bez niej, gdzieś na drugim końcu świata – spojrzała na niego; jedną dłoń przyłożył do czoła tak, że włosy zasłaniały mu oczy, których najwyraźniej nie chciał pokazać. Wciąż jednak rozdawał autografy z uśmiechem na ustach.
Nie wiedziała, czy słucha jej słów, ale i tak mówiła dalej.
- My nie damy ci takiego szczęścia, jakiego pragniesz; gdyby tak było, nie zmuszałbyś się teraz do uśmiechu. To tylko krótkotrwała satysfakcja, która zaraz minie, a ty, oppa, znów będziesz cierpiał, czyż nie tak? Więc może w końcu coś z tym zrób! To twoje życie i ty decydujesz o tym, gdzie i z kim jesteś szczęśliwy. Bo na pewno nie tu. Myślę, że to najwyższa pora, żebyś coś zmienił… na lepsze.

Skończyła. Przez chwilę żadne z nich nie zdradzało emocji, które nimi targały.
Heechul nagle wstał, ukłonił się i powiedział, że na dzisiaj musi kończyć.
Jęk rozczarowanych fanek rozległ się w pomieszczeniu.
I wtedy odwrócił się, by na nią spojrzeć.

Zamarła. Tak smutnych oczu nie widziała jeszcze nigdy w życiu, a już na pewno nie u niego.
Błyszczały od łez, które zebrały się w kącikach oczu; jedyne, co mogła w nich dostrzec to ogromny, nieopisany ból, który wprost krzyczał do niej z ciemnych tęczówek idola.

Dwa słowa, które wypowiedział, pochylając się nad nią i udając, że podnosi coś, co upuścił, sprawiły, że jej serce ścisnęło się boleśnie.
Dwa słowa, zanim wyprostował się i osłaniając drżącą dłonią twarz, wyszedł na zewnątrz.
- Nie potrafię.

Obserwatorzy