Po wyczerpującym tygodniu występów
w końcu nastąpiła dla nich noc pełna radości. Cały zespół zebrał się w
ogromnym, zarezerwowanym tyko dla nich, lokalu na wspólnej kolacji. Kilkanaście
donośnych, wesołych głosów mieszało się ze sobą, tworząc swoisty, ale także
pełen ciepła, gwar.
- Wszystko mnie boli, ale było
warto! – wołał ktoś, stukając pałeczkami o stolik.
- Zdecydowanie! Słyszeliście te
piski, kiedy wyszliśmy na scenę? Cudowne uczucie, brakowało mi tego – mówił
ktoś inny, stukając się z kimś kieliszkiem soju.
- Nie brzmiałem dzisiaj jakoś
gorzej? – zapytała kolejna osoba i natychmiast w jej stronę posypały się lawiny
słów zaprzeczenia.
Każdy z mężczyzn cieszył się, że
może przeżywać tę chwilę w towarzystwie osób, które uważał za braci; że jego
talent jest ważną częścią tej cudownej całości, jaką było Super Junior.
Wszyscy śmiali się wesoło z
kolejnych żartów kolegów, głośno rozmawiając i snując plany na najbliższą
przyszłość.
Żaden jednak nie miał pojęcia, jak
okrutnie zakpi z nich los kilka chwil później i jak bardzo zniszczy to ich
dotychczasowe życie…
&
Kolejne przekąski oraz niezliczone
ilości butelek alkoholu i innych napojów pojawiały się i znikały ze stołów,
przynoszone i wynoszone przez elegancko ubrane i uśmiechnięte kelnerki. Jedna z
nich podeszła do Donghae, wyciągając w jego stronę butelkę coli proponując,
żeby napił się jej zanim ktoś inny dostarczy kolejne butelki soju. Mężczyzna
pozwolił, by kobieta zapełniła jego szklankę i przyglądał jej się przez moment.
W którymś momencie przeszło mu przez myśl, że to dziwne, iż napój w ogóle się
nie pieni, jednak zignorował to uważając, że pewnie kelnerka zna jakąś
technikę, dzięki której nalewanie coli staje się dużo łatwiejsze. W końcu
kiwnął jej głową w podziękowaniu, jednak wciąż podążał za nią wzrokiem, gdy
nalewała napój jego współtowarzyszom zabawy. W końcu wstał i odrobinę
bełkocząc, zaproponował toast, został jednak zignorowany przez większość, która
zajmowała się właśnie rysowaniem czegoś na plecach Siwona. Jedynie Kangin z
Yesungiem, których kolej na malowanie już się skończyła, przystali na jego
propozycję.
- No to co… za nas! Żeby nic się
nie zmieniało! – huknął Kangin, zwracając przy tym na siebie uwagę wszystkich.
Wraz z Yesungiem upili kilka dużych łyków, patrząc jak pozostali sięgają po
swoje szklanki. Donghae zdołał jedynie wziąć niewielki łyczek.
Dwie szklanki z trzaskiem odbiły
się od podłogi.
- Nie pijcie tego! – wychrypiał
Donghae ostatkiem sił, z przerażeniem przyglądając się, jak jego dwaj koledzy
gorączkowo chwytają swoje gardła i usiłują złapać choć odrobinę powietrza.
Czuł, jak jego własne gardło płonie jakimś dzikim, niebezpiecznym ogniem, który
nie pozwala normalnie oddychać.
Oczy znalazły się za zasłoną łez.
Dookoła niego wybuchło ogromne
zamieszanie, a on spoglądał na to wszystko i jego serce przeszywał ogromny ból.
Zamknął powieki i jedyne o czym myślał, to niesamowicie bolesne zdanie, które
nie opuściło go już nigdy.
„To moja wina”.
&
Niewielkimi dłońmi leniwie
przecierał wciąż zaspane powieki, raz po raz krzywiąc się z bólu, jaki wciąż
rozchodził się po jego przełyku. Uważnie rozejrzał się dookoła, po dość
przestronnym i w miarę przytulnym pokoju i dopiero po jakimś czasie, gdy
zauważył kroplówkę oraz kilka charakterystycznych przycisków koło łóżka
zrozumiał, że jest w szpitalu. Potężny ból sprawiał, że nie potrafił skupić
myśli i w związku z tym ustalenie, dlaczego znajduje się w tym miejscu i co tak
właściwie stało się poprzedniej nocy zajęło mu niesamowicie dużo czasu.
Potem sobie przypomniał. To piekło
w jego gardle… to wszystko było winą tej coli, którą wcześniej wypił razem z
Kanginem i Donghae…
Delikatnie dotknął swojej szyi.
Miał ogromną nadzieję, że to nie było nic poważnego i zarówno on jak i jego
przyjaciele szybko wrócą do zdrowia i po raz kolejny staną na scenie razem z
resztą zespołu. Nie chciał nawet dopuścić do siebie myśli, że może być inaczej.
Powtarzał sobie, że będzie dobrze, w końcu nie raz nie dwa wszyscy wychodzili z
trudnych sytuacji i nie ma powodu, żeby tym razem było inaczej.
Gorąco wierzył w to, że
wyzdrowieją.
&
Znajdował się zupełnie sam w obcym,
chłodnym pokoju szpitalnym, który sprawiał, że czuł się niesamowicie nieswojo.
Szpitale zawsze tak na niego działały, sprawiały, że na co dzień silny i
uśmiechnięty Kangin tracił całą pewność siebie. Tak było, gdy odwiedzał innych.
I tak też było teraz, kiedy siedział na niewygodnym fotelu i bezmyślnie
wpatrywał się w widok za oknem, próbując walczyć z bólem, który rozrywał jego
gardło z każdym wdechem.
Zastanawiał się, jak dalej będzie
wyglądać jego życie. Bo wiedział, że od chwili, w której zanurzył usta w tej
felernej szklance coli, wszystko ulegnie drastycznej zmianie. Prawdopodobnie
zarówno on, jak i pozostali dwaj koledzy z zespołu będą musieli spędzić wieki w
szpitalu, a potem kolejne długie i ciężkie tygodnie będą wracać do zdrowia i
uczyć się, jak nie przeciążać swoich strun głosowych.
Wiedział, że to będzie trudne, ale
mocno wierzył w to, że dadzą radę.
&
Gorące, ogromne łzy raz po raz spływały
po dłoniach, którymi zasłaniał swoje oczy. I chociaż bolało go gardło, to
jednak ból, jaki czuł w sercu skutecznie wyparł tamten.
Donghae czuł się beznadziejnie. Od
kilku minut siedział na ławce w przyszpitalnym parku i płakał niczym małe
dziecko, raz po raz dławiąc się swoimi łzami i jęcząc przez płomień, jaki wciąż
drażnił jego struny głosowe.
Kilka minut wcześniej byli u niego
lekarze i to, co od nich usłyszał sprawiło, że w swoim szpitalnym pokoiku
poczuł się jak w klatce i koniecznie potrzebował zaczerpnąć świeżego powietrza.
Jednak nawet to nie sprawiło, że zmniejszył się ciężar jego serca. Wciąż był
tak samo ogromny, potęgowany dodatkowo przez ogromne poczucie winy.
„Może, gdybym nie pozwolił tej
kelnerce nalać wszystkim tego napoju, wszystko potoczyłoby się inaczej… albo
gdybym tylko ja to wypił…”
Ale było już za późno. Czasu nie da
się cofnąć, choćby nie wiadomo jak bardzo tego pragnął…
Na dodatek, mimo iż lekarz
powiedział mu, że jego struny głosowe nie odniosły poważnych obrażeń i za kilka
tygodni wróci do zdrowia, wcale go to nie cieszyło.
Usłyszał bowiem… że z ich trójki
tylko on będzie w stanie śpiewać. Pozostali dwaj prawdopodobnie… prawdopodobnie
już nigdy nie będą w stanie powiedzieć ani słowa.
To było jak największy z koszmarów
z tą różnicą, że z tego nie będzie mógł się nigdy obudzić.
&
To nie mogła być prawda. Oni
musieli kłamać. Przecież to niemożliwe, że on… że jego cudowny, artystyczny
głos… głos, który był całym jego życiem, jego największym ze skarbów… że już go
nie ma. Że zniknął, wyżarty przez dziwną, potworną substancję w ciągu kilku
chwil…
Yesung spoglądał na lekarzy z
niedowierzaniem, raz po raz kręcąc głową, próbując wyrzucić z niej wszystkie
złe myśli.
- Przykro mi, proszę pana –
usłyszał po raz kolejny – naprawdę nie mogliśmy nic z tym zrobić. Przykro mi.
Jongwoon zacisnął zęby z całej siły
i za wszelką cenę próbował się nie rozkleić przy tych wszystkich ludziach.
Dopiero gdy wszyscy opuścili już jego salę, podkulił kolana i zagryzając
poduszkę, gorzko płakał, pragnąc jednocześnie, żeby cała ta sytuacja okazała
się żartem. Okrutnym, co prawda, ale żartem. I wybaczyłby jego pomysłodawcy,
naprawdę. Niech to tylko będzie żart…
&
To było jak wyrok. Jak potężna,
bezlitosna kara za wszystkie błędy popełnione w życiu – te przeszłe i nawet te,
które przyjdzie mu dopiero popełnić.
Był wściekły. Na los, ponieważ po
raz kolejny był dla niego niezbyt łaskawy, na siebie i swoją łapczywość, która
sprawiła, że tamta cola wypaliła mu całe gardło, na Donghae, który zaproponował
ten przeklęty toast i w końcu na lekarza, który przekazywał mu właśnie tę
potworną wiadomość.
Miał ochotę wrzeszczeć, jednak nie
mógł wydobyć z siebie najmniejszego nawet dźwięku.
Ze łzami w oczach i zaciśniętymi
pięściami rzucił się na doktora, wydzierając mu historię choroby z rąk i łapiąc
go za kołnierz.
Ciężko dysząc i przysparzając tym
sobie jedynie bólu, wpatrywał się we współczujące oczy lekarza i jedyne, co
miał ochotę zrobić, to uderzać go, dopóki współczucie nie zamieni się w
przerażenie dorównujące temu, które czuł teraz on sam.
- Proszę pana… - chłodny, spokojny
głos zadziałał na niego jak zimny prysznic. Przeprosił skinieniem głosy i
cofnął się w kierunku łóżka, nie zaszczycając już lekarza spojrzeniem.
Nie chciał nikogo widzieć. Chciał
być sam. I cierpieć. Przez kilka chwil chciał po prostu przeżywać swój osobisty
dramat w zupełnej samotności.
&
Nie widział ich ani razu – zarówno wtedy,
kiedy przebywał jeszcze w szpitalu jak i już wtedy, gdy go z niego wypisano. Bał
się spojrzeć w ich oczy, które z pewnością będą pełne wyrzutów i pretensji… i
bez tego czuł się wystarczająco beznadziejnie, chociaż wszyscy powtarzali, że
wina nie leży po jego stronie, bo przecież skąd mógł wiedzieć, że komuś bardzo
zależało na tym, by zniszczyć ich zespół…
Jednak te wytłumaczenia wcale nie
sprawiały, że było mu lżej.
Bo to nie tamci powinni leżeć teraz
z dala od reszty, na zawsze pozbawieni prawa do śpiewu; mało tego, oni utracili
nawet szansę mówienia…
Ta myśl łamała mu serce. I
wiedział, że nie potrafiłby stawić czoła swoim kolegom.
Bo jemu nic się nie stało. Fakt ten
wydawał mu się być niesamowicie bolesnym, choć powinien tak naprawdę się
cieszyć. Ale nie potrafił. Bo to jemu powinna stać się krzywda a nie Kanginowi,
którego wesołe anegdoty i ciepły śmiech często dawały siłę pozostałym członkom Super
Junior. Jemu, a nie Yesungowi, dzięki któremu każda wykonywana piosenka stawała
się arcydziełem… Jemu, nie im.
Poczucie ogromnej
niesprawiedliwości sprawiało, że nie miał ochoty nawet podnosić się z łóżka.
Więc się nie podnosił.
- Donghae, no weź, musisz coś zjeść
– prosił Eunhyuk, otwierając okna, by wpuścić do jego pokoju trochę powietrza –
Ryeowook dwoi się i troi, żeby przygotować ci cos smacznego i nie drażniącego twojego
przełyku…
- Nie – mruknął pod nosem,
zakopując się pod kołdrą. Jak oni mogli spokojnie żyć, kiedy w ich małym
świecie wszystko legło w gruzach? Jak radzili sobie z tym wszystkim i dlaczego
on nie potrafił…?
- Lepiej przyjdź do kuchni po
dobroci… nie chcesz się narazić na gniew Teukie albo Heechul hyunga, prawda?
Wiesz przecież, że są jednymi wielkimi bombami zegarowymi…
- Wiem… - wyszeptał i pozwolił, by
przyjaciel zrzucił z niego kołdrę i zaprowadził go Ryeo, który na jego widok
uśmiechnął się łagodnie i postawił przed nim talerz z jedzeniem.
&
Ku jego zaskoczeniu, szpitalny
korytarz w nocy wcale nie wyglądał tak przerażająco, jak się spodziewał. Żadnych
podejrzanie mrugających żarówek ani przeraźliwych jęków nękanych bólem
pacjentów. Zamiast tego przywitała go rozświetlona i wypełniona ciszą
przestrzeń.
Powolutku chodził od drzwi do
drzwi, uważnie czytając znajdujące się przy nich tabliczki z imionami. Pokiwał głową
z zadowoleniem, gdy znalazł tę, której szukał i nie pukając, ostrożnie wszedł
do środka, starając się nie hałasować.
Yesung stał przez moment w miejscu,
przyzwyczajając oczy do ciemności, po chwili podszedł jednak do łóżka, w którym
ciężkim, niespokojnym snem spał jego kolega.
Tak dawno nie spoglądał na jego
twarz… i teraz, przypatrując jej się uważnie widział, jak wielka zmiana
dokonała się w nim od tamtej pory. Zazwyczaj, Kim Youngwoon spał jak dziecko, od
czasu do czasu mamrocząc coś pod nosem, zawsze jednak z pogodnym wyrazem
twarzy. Teraz jednak brwi miał ściągnięte, a wargi rozciągnięte zostały w
nieprzyjemnym grymasie.
Jongwoon niespiesznie wyciągnął
dłoń w jego kierunku, by po chwili, swoim dawnym zwyczajem, przesunąć palcem po
miejscu nad górną warga swojego dongsaenga, który poruszył się nagle i ścisnął
go za nadgarstek, otwierając szeroko oczy, ale gdy tylko zauważył, z kim ma do
czynienia, westchnął ciężko i zrobił hyungowi miejsce obok siebie.
Yesung jeszcze raz wyciągnął przed
siebie jedną z dłoni, delikatnie przykładając ją do gardła Kangina, a drugą,
zaciśniętą w pięść, przykładając do swoich ust. Zacisnął powieki, które od
dłuższej chwili piekły go za sprawą niechcianych łez i raz po raz energicznie
kręcił głową, jakby nie zgadzał się na los, jaki przyszło im dzielić. Młodszy
mężczyzna przyciągnął starszego do siebie i zamknął w mocnym uścisku; po chwili
obaj poczuli na swoich koszulach łzy towarzysza, ale nie wstydzili się ich.
Rozumieli się doskonale; wiedzieli, że w tej sytuacji mogą sobie pozwolić na płacz.
Bezgłośny, bolesny, będący krzykiem zrozpaczonych serc.
Bo cóż innego mogli zrobić…
&
„Dlaczego Donghae nie przyszedł ani
razu?” – napisał Youngwoon na karteczce, spoglądając na przyjaciół, którzy
przyszli do niego i Yesunga z wizytą.
- On… wciąż się boi, że mu nie wybaczyliście –
wyjaśnił Siwon, smutno się uśmiechając.
„Przyprowadźcie go, chcę go
zobaczyć”.
- Właściwie, to… siedzi właśnie na
korytarzu. Chciał was odwiedzić, ale w ostatniej chwili zrezygnował i
powiedział, że nie da razy.
„Niech tu przyjdzie. Musi tu
przyjść”.
Chwilowe poruszenie i nagle drzwi do
sali otworzyły się na oścież.
- Ja… cześć – mruknął spłoszony Hae,
spoglądając na swoje stopy.
Kangin wstał z łóżka i podszedł do
niego, po czym uniósł jego brodę tak, że Donghae zmuszony był na niego
spojrzeć. Czuł, jak dłoń Kangina drży odrobinę. Oczy zaszły mu łzami.
- Przepraszam… - wyszeptał – ja nie
wiedziałem, że to się tak skończy. Chciałbym cofnąć czas… to ja powinienem być
niemy, nie wy… - kilka łez potoczyło się po jego policzku.
Wtedy Youngwoon poklepał go po
głowie, próbując się uśmiechnąć i pokazać mu, że nie jest na niego zły i że
wraz z Yesungiem zrozumieli, że żadna w tym jego wina.
- Ryba, Jongwonnie pisze, że cieszy
się, że chociaż tobie nic się nie stało – poinformował go Heechul, uśmiechając
się delikatnie.
- Ja… - głos Donghae brzmiał
niemrawo - … ja… Boże, tak mi przykro – tym razem rozpłakał się już na dobre.
- Za dużo u nas łez ostatnio… -
wyszeptał Sungmin, opierając się o parapet i spoglądając na jasne, błękitne
niebo, szukając w nim pocieszenia.
Jednak z przykrością zauważył, że
barwa nieboskłonu ciemnieje. Szykowała się ogromna burza. Jakby to był jakiś
znak…
Ale czy mogło przydarzyć się
jeszcze coś gorszego? Miał nadzieję, że nie i ta burza, która rozpętała się w
ich życiu, wraz z tym dniem sprawi, że zaczną od nowa.
Jak bardzo się pomylił, wierząc w
przyszłość, jakiej oczekiwał…
&
Obserwował zarówno Yesunga jak i
Kangina bardzo uważnie i widział, jak bardzo ciężko pracują na to, by spróbować
żyć od nowa choć widział, że jest to dla nich naprawdę ciężkie i że tak naprawdę
wciąż brakuje im sił i samozaparcia, żeby starać się ze wszystkich sił.
Zauważył, że w obojgu coś zgasło i tak naprawdę wszystko, co robią, wykonują
tylko dlatego, żeby spełnić prośby najbliższych, a w rzeczywistości byli
zupełnie zniechęceni i nie wiedzieli, co tak naprawdę mieliby robić teraz w
życiu.
Obserwował, jak z dnia na dzień
zamiast budować swoją nową przyszłość i szukać rozwiązań, zamykają się w swoich
światach, wypełnionych samotnością i ciszą.
A on nie mógł im w żaden sposób
pomóc, choć próbował wielokrotnie.
Jakby tego było mało, wciąż nie
znaleziono osoby odpowiedzialnej za to wszystko, co ich spotkało mimo, że
dokładnie opisał kobietę, która nalewała im napój na tamtym przyjęciu.
I kiedy już stracił wszelką
nadzieję na to, że kiedykolwiek ktokolwiek ją znajdzie, zdarzyło się coś, co po
raz kolejny wywróciło jego życie do góry nogami.
Wracał właśnie ze szpitala,
schowany pod ogromnym, zielonym parasolem i zmierzając do samochodu, w którym
czekał na niego manager.
I wtedy ją zobaczył. Wychodziła właśnie
z pobliskiej kawiarni, rozmawiając z kimś przez telefon. Zamarł na moment, ale
już chwilę później otrząsnął się z szoku.
- Hej! Ty tam, zatrzymaj się! –
zawołał w jej kierunku; kobieta odwróciła się i gdy tylko ujrzała jego twarz,
pomknęła przed siebie. Donghae nie wahając się ani chwili ruszył za nią, wciąż krzycząc,
by się zatrzymała.
Nagle kobieta wbiegła na ulicę,
mimo mrugającego zielonego światła. Hae nie zauważył jednak ostrzegawczego
migania i rzucił się za nią w pościg. Był tak skoncentrowany na jej sylwetce,
że nie zauważył, iż światło już dawno zmieniło się na czerwone, a z dwóch stron
pędziło ku niemu kilka samochodów.
Wrzasnął z przerażeniem, gdy
poczuł, jak coś ciężkiego łamie mu nogi…
&
Wiosenny wietrzyk delikatnie
owiewał twarze żałobników, którzy zebrali się na niewielkim cmentarzu by
pożegnać niezwykle cennego człowieka, którego los odebrał im tak nagle.
Słońce delikatnie tańczyło na
świeżo wykopanym grobie, jakby składając hołd wspaniałemu artyście. Ktoś
szlochał głośno, ktoś inny wpatrywał się z wyrzutem w niebo, ściskając w dłoni
kwiaty.
Wraz z upływem czasu cmentarz
stawał się coraz bardziej pusty, aż w końcu przy nagrobku pozostały tylko dwie
osoby, stojące tam w zupełnej ciszy i czujące, że śmierć ich przyjaciela nie
może pójść na marne. Obaj wiedzieli, że od tej chwili będą musieli żyć
najlepiej, jak potrafią, by pokazać przyjacielowi, który z pewnością obserwował
ich z góry, że jego ogromna troska o ich życie nie poszła na marne…
- Donghae, dziękuję – powiedzieli
bezgłośnie, uśmiechając się łagodnie.