czwartek, 12 lipca 2012

Bądź szczęśliwy

Różne rzeczy mi się czasem śnią. Wczoraj na przykład to.



Stała na ogromnej płycie lotniska, uważnie rozglądając się dookoła. Odrobinę zagubiona, nie potrafiła znaleźć wyjścia z ogromnego gmachu; wydawało jej się, że krąży cały czas bez celu, ciągnąc za sobą ciężką, ciemnoniebieską walizkę.
Wiedziała jednak, że to wyjście z pewnością gdzieś jest i że znajdzie je, jeśli tylko postara się wystarczająco mocno. Przecież to nie tak, że lotnisko stało się nagle jakąś dziwną, przerażającą pułapką, która nie chce, by postawiła stopę na koreańskiej ziemi…

W końcu odnalazła ogromne, przeszklone drzwi, przez który wydostała się na zewnątrz; przez chwilę słońce świeciło jej prosto w oczy tak mocno, że nie widziała niczego poza tą jedną, otaczającą ją smugą światła, która rozgrzewała jej ciało przyjemnym ciepłem.

Po chwili jednak, zmuszona przez kogoś z tyłu, przesunęła się nieco w prawo, dzięki czemu mogła dokładniej przyjrzeć się miejscu, w którym się znajdowała, a które widziała po raz pierwszy w życiu.
Wiedziała, że najważniejsze, co musi zrobić, to znaleźć postój taksówek, albo przynajmniej jakąś wezwać, bo inaczej nie dostanie się tam, gdzie chciała. Do hotelu. Bo przecież musiała zostawić gdzieś swoją walizkę, zanim uda się w tamto miejsce.

Obserwowała przez chwilę Koreańczyków i ich zachowanie, próbując zebrać się na odwagę i stojąc przy krawężniku, pomachać ręką w sposób zrozumiały dla taksówkarzy w wielu miejscach na świecie, także i tutaj, w Seulu.
Nagle poczuła, że nie jest w stanie tego zrobić; uczucie zagubienia, od którego uciekała, w końcu ją znalazło, na drugim końcu świata.
Była taka bezradna, stojąc na środku chodnika i nie mogąc ruszyć się z miejsca.

Podszedł do niej jakiś tutejszy chłopak, mniej więcej szesnastolatek, z ładną twarzą i miłym spojrzeniem. I tak najzwyczajniej w świecie zapytał, czy nie potrzebuje pomocy.
Przytaknęła; chyba się nawet uśmiechnęła; przynajmniej miała nadzieję, że ten dziwny grymas na jej twarzy zostanie przez uroczego Azjatę zinterpretowany w ten sposób.
- Potrzebuję taksówki – powiedziała, mając ogromną nadzieję, że jej łamany koreański będzie w miarę komunikatywny.
- Wiem – usłyszała w odpowiedzi – ja też – dłonią wskazał na swoją, nie mniejszą od jej własnej, ale na pewno dużo bardziej elegancką, walizkę.
Przyjrzała się. Jak na takiego młodego człowieka, był ubrany naprawdę wytwornie; garnitur, który miał na sobie wyglądał na naprawdę drogi. Zastanawiała się przez chwilę dlaczego taki dzieciak jak on musi przemieszczać się taksówką.
- Pojedziemy razem, dobrze? Nie masz nic przeciwko? – zauważyła, że mówił do niej nieformalnie. Może był starszy niż jej się wydawało…
- Nie mam – odpowiedziała, zanim weszli do oznakowanego samochodu.
- Dokąd? – zapytał taksówkarz. Podała mu karteczkę z adresem miejsca, w którym miała rezerwację, a on powiedział coś niezrozumiale łamanym w jakimś dziwnym języku. Widząc jej minę, rzucił po chwili krótkie „OK”.

Pokój hotelowy był jasny i niezbyt duży; czuła się w nim dobrze i spokojnie. Posiedziała w nim chwilę, przetestowała łóżko, które było ani za twarde, ani za miękkie, po czym sięgnęła do małej lodówki.
Soju w puszce. Uśmiechnęła się i upiła łyk. Miała nadzieję, że napój, mimo niewielu procent alkoholu, odrobinę ją rozluźni.

Tym razem taksówka już na nią czekała. Przywitała się z kierowcą, który dziwnym trafem okazał się być tym samym, który wiózł ją i tamtego chłopaka kilka godzin wcześniej.
Chyba ją pamiętał, bo wyciągnął dłoń w jej kierunku, jak gdyby spodziewając się kolejnej karteczki z adresem.
Nie przypominała sobie, żeby takową karteczkę brała ze sobą, ale i tak postanowiła zanurzyć dłonie w kieszeniach. Kawałek papieru z zapisanym adresem i nazwą miejsca rzeczywiście tam tkwił.
Podała go mężczyźnie.
- Fanka – stwierdził, wzdychając – mogłem się tego domyślić.
Patrzyła na kierowcę ciekawa, co jeszcze powie.
- Ale pani wie, że pani może go tam nie zastać? – zapytał, wpatrując się w jej odbicie w przednim lusterku.
Nie wiedziała, co ma na myśli. Kogo może nie zastać? Sprzedawcy w sklepie?
- Kogo? – wypowiedziała swoje myśli na głos.
 - No, Heechula – odparł – wszystkie jesteście takie same, wy fanki. Lecicie za swoimi idolami jak smród za skunksem…
Skrzywiła się.
- Jadę tylko na zakupy… - próbowała się tłumaczyć. Mężczyzna jakby jej nie usłyszał, albo nie zrozumiał, narzekał sobie w najlepsze.

Weszła w sam środek jakiegoś ogromnego zamieszania, ale stwierdziła, że pewnie tak wygląda każdy dzień tutaj, po same brzegi wypełniony kobietami w różnym wieku, rozglądającymi się wokół z płonącymi policzkami i świecącymi oczami.
Chwilę później zrozumiała jednak, że dzieje się coś niecodziennego. W końcu, kto normalny przynosi do sklepu różne rzeczy, zamiast kupowania ich i w dodatku piszczy jak głupi w jednym kierunku.
Więc albo puszczali w telewizji jakiś program… albo ktoś to zamieszanie wywołał.
Nie zwróciła na to większej uwagi, próbując dostać się do jakiejkolwiek półki. W końcu przyszła tam na zakupy. I z zakupami wyjdzie.

Ale porwał ją tłum. Po chwili, zupełnie zdezorientowana, stała z przodu, a przed nią, przy niewielkim stoliku, z ogromnym stosem kartek i sztucznym, ale wciąż pięknym uśmiechem, siedział Kim Heechul i wzdychając prawie niezauważalnie, rozdawał autografy.

Dostrzegła na jego twarzy wyraźne znużenie. Nie wiedziała, dlaczego to robił, w końcu wcale nie musiał. Czyżby czuł, że to jego obowiązek? A może nie chciał rozczarować tych wszystkich osób? Cokolwiek to by nie było, na pewno nie robił tego z radością, mimo, że wciąż jego twarz rozjaśniał uśmiech.

Znalazła się tuż przed nim; nie poruszyła się nawet o milimetr, ani nie odezwała się nawet słowem, kiedy zapytał o jej imię. Kilka stojących dookoła niej dziewczyn szturchnęło ją myśląc, że dziewczyna go nie rozumie.
Przepuściła je i stanęła z boku, wciąż się w niego wpatrując. W jego wyuczony uśmiech i mechaniczne ruchy.
Nie pasował tam. Wyglądał jak robot albo lalka na wystawie, ale na pewno nie jak cieszący się ze swojej pracy człowiek.
Był zmęczony i znużony. Zauważyła obok niego talerz z niedokończonym posiłkiem… musiały mu go przerwać… Jak one wszystkie mogły tego nie dostrzegać?

- Jesteś szczęśliwy… oppa? – usłyszała samą siebie i zdała sobie sprawę, że pochyla się nad stoikiem.
Mężczyźnie przez chwilę zadrżał w dłoni flamaster.
- Jasne – odpowiedział, wcale na nią nie patrząc i uśmiechając się jeszcze szerzej.
- Kłamiesz – stwierdziła, czując jak przybywająca ilość fanek niemal przytwierdza ją do stolika. – Nie jesteś, oppa.
- Posłuchaj… - spojrzał na nią przelotnie; nie zdążyła nawet wychwycić tego spojrzenia.
- Nie, oppa, to ty posłuchaj – uparła się, że powie mu to, o czym gorączkowo rozmyślała – skończ z tym wreszcie. To wszystko tylko cię męczy i wie o tym każdy: ja, ty i nawet, choć nie chcą tego przyznać do końca, one wszystkie – wskazała na tłumek. – Ale wiesz, co, my wszystkie chcemy tylko jednego. Żebyś był szczęśliwy. Jeśli to, co robisz teraz, nie jest w stanie cię uszczęśliwić, jeśli jest źródłem samych negatywnych emocji, które w sobie dusisz, skończ z tym. Chcemy widzieć twoje szczęście niezależnie od tego, czy znajdziesz je w show-biznesie, czy może gdzieś z daleka od kamer, z rodziną, albo w ogóle bez niej, gdzieś na drugim końcu świata – spojrzała na niego; jedną dłoń przyłożył do czoła tak, że włosy zasłaniały mu oczy, których najwyraźniej nie chciał pokazać. Wciąż jednak rozdawał autografy z uśmiechem na ustach.
Nie wiedziała, czy słucha jej słów, ale i tak mówiła dalej.
- My nie damy ci takiego szczęścia, jakiego pragniesz; gdyby tak było, nie zmuszałbyś się teraz do uśmiechu. To tylko krótkotrwała satysfakcja, która zaraz minie, a ty, oppa, znów będziesz cierpiał, czyż nie tak? Więc może w końcu coś z tym zrób! To twoje życie i ty decydujesz o tym, gdzie i z kim jesteś szczęśliwy. Bo na pewno nie tu. Myślę, że to najwyższa pora, żebyś coś zmienił… na lepsze.

Skończyła. Przez chwilę żadne z nich nie zdradzało emocji, które nimi targały.
Heechul nagle wstał, ukłonił się i powiedział, że na dzisiaj musi kończyć.
Jęk rozczarowanych fanek rozległ się w pomieszczeniu.
I wtedy odwrócił się, by na nią spojrzeć.

Zamarła. Tak smutnych oczu nie widziała jeszcze nigdy w życiu, a już na pewno nie u niego.
Błyszczały od łez, które zebrały się w kącikach oczu; jedyne, co mogła w nich dostrzec to ogromny, nieopisany ból, który wprost krzyczał do niej z ciemnych tęczówek idola.

Dwa słowa, które wypowiedział, pochylając się nad nią i udając, że podnosi coś, co upuścił, sprawiły, że jej serce ścisnęło się boleśnie.
Dwa słowa, zanim wyprostował się i osłaniając drżącą dłonią twarz, wyszedł na zewnątrz.
- Nie potrafię.

Obserwatorzy