wtorek, 12 lutego 2013

Bezgłośnie


Po wyczerpującym tygodniu występów w końcu nastąpiła dla nich noc pełna radości. Cały zespół zebrał się w ogromnym, zarezerwowanym tyko dla nich, lokalu na wspólnej kolacji. Kilkanaście donośnych, wesołych głosów mieszało się ze sobą, tworząc swoisty, ale także pełen ciepła, gwar.
- Wszystko mnie boli, ale było warto! – wołał ktoś, stukając pałeczkami o stolik.
- Zdecydowanie! Słyszeliście te piski, kiedy wyszliśmy na scenę? Cudowne uczucie, brakowało mi tego – mówił ktoś inny, stukając się z kimś kieliszkiem soju.
- Nie brzmiałem dzisiaj jakoś gorzej? – zapytała kolejna osoba i natychmiast w jej stronę posypały się lawiny słów zaprzeczenia.
Każdy z mężczyzn cieszył się, że może przeżywać tę chwilę w towarzystwie osób, które uważał za braci; że jego talent jest ważną częścią tej cudownej całości, jaką było Super Junior.
Wszyscy śmiali się wesoło z kolejnych żartów kolegów, głośno rozmawiając i snując plany na najbliższą przyszłość.
Żaden jednak nie miał pojęcia, jak okrutnie zakpi z nich los kilka chwil później i jak bardzo zniszczy to ich dotychczasowe życie…

&

Kolejne przekąski oraz niezliczone ilości butelek alkoholu i innych napojów pojawiały się i znikały ze stołów, przynoszone i wynoszone przez elegancko ubrane i uśmiechnięte kelnerki. Jedna z nich podeszła do Donghae, wyciągając w jego stronę butelkę coli proponując, żeby napił się jej zanim ktoś inny dostarczy kolejne butelki soju. Mężczyzna pozwolił, by kobieta zapełniła jego szklankę i przyglądał jej się przez moment. W którymś momencie przeszło mu przez myśl, że to dziwne, iż napój w ogóle się nie pieni, jednak zignorował to uważając, że pewnie kelnerka zna jakąś technikę, dzięki której nalewanie coli staje się dużo łatwiejsze. W końcu kiwnął jej głową w podziękowaniu, jednak wciąż podążał za nią wzrokiem, gdy nalewała napój jego współtowarzyszom zabawy. W końcu wstał i odrobinę bełkocząc, zaproponował toast, został jednak zignorowany przez większość, która zajmowała się właśnie rysowaniem czegoś na plecach Siwona. Jedynie Kangin z Yesungiem, których kolej na malowanie już się skończyła, przystali na jego propozycję.
- No to co… za nas! Żeby nic się nie zmieniało! – huknął Kangin, zwracając przy tym na siebie uwagę wszystkich. Wraz z Yesungiem upili kilka dużych łyków, patrząc jak pozostali sięgają po swoje szklanki. Donghae zdołał jedynie wziąć niewielki łyczek.

Dwie szklanki z trzaskiem odbiły się od podłogi.
- Nie pijcie tego! – wychrypiał Donghae ostatkiem sił, z przerażeniem przyglądając się, jak jego dwaj koledzy gorączkowo chwytają swoje gardła i usiłują złapać choć odrobinę powietrza. Czuł, jak jego własne gardło płonie jakimś dzikim, niebezpiecznym ogniem, który nie pozwala normalnie oddychać.
Oczy znalazły się za zasłoną łez.
Dookoła niego wybuchło ogromne zamieszanie, a on spoglądał na to wszystko i jego serce przeszywał ogromny ból. Zamknął powieki i jedyne o czym myślał, to niesamowicie bolesne zdanie, które nie opuściło go już nigdy.
„To moja wina”.

&

Niewielkimi dłońmi leniwie przecierał wciąż zaspane powieki, raz po raz krzywiąc się z bólu, jaki wciąż rozchodził się po jego przełyku. Uważnie rozejrzał się dookoła, po dość przestronnym i w miarę przytulnym pokoju i dopiero po jakimś czasie, gdy zauważył kroplówkę oraz kilka charakterystycznych przycisków koło łóżka zrozumiał, że jest w szpitalu. Potężny ból sprawiał, że nie potrafił skupić myśli i w związku z tym ustalenie, dlaczego znajduje się w tym miejscu i co tak właściwie stało się poprzedniej nocy zajęło mu niesamowicie dużo czasu.
Potem sobie przypomniał. To piekło w jego gardle… to wszystko było winą tej coli, którą wcześniej wypił razem z Kanginem i Donghae…
Delikatnie dotknął swojej szyi. Miał ogromną nadzieję, że to nie było nic poważnego i zarówno on jak i jego przyjaciele szybko wrócą do zdrowia i po raz kolejny staną na scenie razem z resztą zespołu. Nie chciał nawet dopuścić do siebie myśli, że może być inaczej. Powtarzał sobie, że będzie dobrze, w końcu nie raz nie dwa wszyscy wychodzili z trudnych sytuacji i nie ma powodu, żeby tym razem było inaczej.
Gorąco wierzył w to, że wyzdrowieją.

&

Znajdował się zupełnie sam w obcym, chłodnym pokoju szpitalnym, który sprawiał, że czuł się niesamowicie nieswojo. Szpitale zawsze tak na niego działały, sprawiały, że na co dzień silny i uśmiechnięty Kangin tracił całą pewność siebie. Tak było, gdy odwiedzał innych. I tak też było teraz, kiedy siedział na niewygodnym fotelu i bezmyślnie wpatrywał się w widok za oknem, próbując walczyć z bólem, który rozrywał jego gardło z każdym wdechem.
Zastanawiał się, jak dalej będzie wyglądać jego życie. Bo wiedział, że od chwili, w której zanurzył usta w tej felernej szklance coli, wszystko ulegnie drastycznej zmianie. Prawdopodobnie zarówno on, jak i pozostali dwaj koledzy z zespołu będą musieli spędzić wieki w szpitalu, a potem kolejne długie i ciężkie tygodnie będą wracać do zdrowia i uczyć się, jak nie przeciążać swoich strun głosowych.
Wiedział, że to będzie trudne, ale mocno wierzył w to, że dadzą radę.

&

Gorące, ogromne łzy raz po raz spływały po dłoniach, którymi zasłaniał swoje oczy. I chociaż bolało go gardło, to jednak ból, jaki czuł w sercu skutecznie wyparł tamten.
Donghae czuł się beznadziejnie. Od kilku minut siedział na ławce w przyszpitalnym parku i płakał niczym małe dziecko, raz po raz dławiąc się swoimi łzami i jęcząc przez płomień, jaki wciąż drażnił jego struny głosowe.
Kilka minut wcześniej byli u niego lekarze i to, co od nich usłyszał sprawiło, że w swoim szpitalnym pokoiku poczuł się jak w klatce i koniecznie potrzebował zaczerpnąć świeżego powietrza. Jednak nawet to nie sprawiło, że zmniejszył się ciężar jego serca. Wciąż był tak samo ogromny, potęgowany dodatkowo przez ogromne poczucie winy.
„Może, gdybym nie pozwolił tej kelnerce nalać wszystkim tego napoju, wszystko potoczyłoby się inaczej… albo gdybym tylko ja to wypił…”
Ale było już za późno. Czasu nie da się cofnąć, choćby nie wiadomo jak bardzo tego pragnął…
Na dodatek, mimo iż lekarz powiedział mu, że jego struny głosowe nie odniosły poważnych obrażeń i za kilka tygodni wróci do zdrowia, wcale go to nie cieszyło.
Usłyszał bowiem… że z ich trójki tylko on będzie w stanie śpiewać. Pozostali dwaj prawdopodobnie… prawdopodobnie już nigdy nie będą w stanie powiedzieć ani słowa.
To było jak największy z koszmarów z tą różnicą, że z tego nie będzie mógł się nigdy obudzić.

&

To nie mogła być prawda. Oni musieli kłamać. Przecież to niemożliwe, że on… że jego cudowny, artystyczny głos… głos, który był całym jego życiem, jego największym ze skarbów… że już go nie ma. Że zniknął, wyżarty przez dziwną, potworną substancję w ciągu kilku chwil…
Yesung spoglądał na lekarzy z niedowierzaniem, raz po raz kręcąc głową, próbując wyrzucić z niej wszystkie złe myśli.
- Przykro mi, proszę pana – usłyszał po raz kolejny – naprawdę nie mogliśmy nic z tym zrobić. Przykro mi.
Jongwoon zacisnął zęby z całej siły i za wszelką cenę próbował się nie rozkleić przy tych wszystkich ludziach. Dopiero gdy wszyscy opuścili już jego salę, podkulił kolana i zagryzając poduszkę, gorzko płakał, pragnąc jednocześnie, żeby cała ta sytuacja okazała się żartem. Okrutnym, co prawda, ale żartem. I wybaczyłby jego pomysłodawcy, naprawdę. Niech to tylko będzie żart…

&

To było jak wyrok. Jak potężna, bezlitosna kara za wszystkie błędy popełnione w życiu – te przeszłe i nawet te, które przyjdzie mu dopiero popełnić.
Był wściekły. Na los, ponieważ po raz kolejny był dla niego niezbyt łaskawy, na siebie i swoją łapczywość, która sprawiła, że tamta cola wypaliła mu całe gardło, na Donghae, który zaproponował ten przeklęty toast i w końcu na lekarza, który przekazywał mu właśnie tę potworną wiadomość.
Miał ochotę wrzeszczeć, jednak nie mógł wydobyć z siebie najmniejszego nawet dźwięku.
Ze łzami w oczach i zaciśniętymi pięściami rzucił się na doktora, wydzierając mu historię choroby z rąk i łapiąc go za kołnierz.
Ciężko dysząc i przysparzając tym sobie jedynie bólu, wpatrywał się we współczujące oczy lekarza i jedyne, co miał ochotę zrobić, to uderzać go, dopóki współczucie nie zamieni się w przerażenie dorównujące temu, które czuł teraz on sam.
- Proszę pana… - chłodny, spokojny głos zadziałał na niego jak zimny prysznic. Przeprosił skinieniem głosy i cofnął się w kierunku łóżka, nie zaszczycając już lekarza spojrzeniem.
Nie chciał nikogo widzieć. Chciał być sam. I cierpieć. Przez kilka chwil chciał po prostu przeżywać swój osobisty dramat w zupełnej samotności.

&

Nie widział ich ani razu – zarówno wtedy, kiedy przebywał jeszcze w szpitalu jak i już wtedy, gdy go z niego wypisano. Bał się spojrzeć w ich oczy, które z pewnością będą pełne wyrzutów i pretensji… i bez tego czuł się wystarczająco beznadziejnie, chociaż wszyscy powtarzali, że wina nie leży po jego stronie, bo przecież skąd mógł wiedzieć, że komuś bardzo zależało na tym, by zniszczyć ich zespół…
Jednak te wytłumaczenia wcale nie sprawiały, że było mu lżej.
Bo to nie tamci powinni leżeć teraz z dala od reszty, na zawsze pozbawieni prawa do śpiewu; mało tego, oni utracili nawet szansę mówienia…
Ta myśl łamała mu serce. I wiedział, że nie potrafiłby stawić czoła swoim kolegom.
Bo jemu nic się nie stało. Fakt ten wydawał mu się być niesamowicie bolesnym, choć powinien tak naprawdę się cieszyć. Ale nie potrafił. Bo to jemu powinna stać się krzywda a nie Kanginowi, którego wesołe anegdoty i ciepły śmiech często dawały siłę pozostałym członkom Super Junior. Jemu, a nie Yesungowi, dzięki któremu każda wykonywana piosenka stawała się arcydziełem… Jemu, nie im.
Poczucie ogromnej niesprawiedliwości sprawiało, że nie miał ochoty nawet podnosić się z łóżka. Więc się nie podnosił.
- Donghae, no weź, musisz coś zjeść – prosił Eunhyuk, otwierając okna, by wpuścić do jego pokoju trochę powietrza – Ryeowook dwoi się i troi, żeby przygotować ci cos smacznego i nie drażniącego twojego przełyku…
- Nie – mruknął pod nosem, zakopując się pod kołdrą. Jak oni mogli spokojnie żyć, kiedy w ich małym świecie wszystko legło w gruzach? Jak radzili sobie z tym wszystkim i dlaczego on nie potrafił…?
- Lepiej przyjdź do kuchni po dobroci… nie chcesz się narazić na gniew Teukie albo Heechul hyunga, prawda? Wiesz przecież, że są jednymi wielkimi bombami zegarowymi…
- Wiem… - wyszeptał i pozwolił, by przyjaciel zrzucił z niego kołdrę i zaprowadził go Ryeo, który na jego widok uśmiechnął się łagodnie i postawił przed nim talerz z jedzeniem.

&

Ku jego zaskoczeniu, szpitalny korytarz w nocy wcale nie wyglądał tak przerażająco, jak się spodziewał. Żadnych podejrzanie mrugających żarówek ani przeraźliwych jęków nękanych bólem pacjentów. Zamiast tego przywitała go rozświetlona i wypełniona ciszą przestrzeń.
Powolutku chodził od drzwi do drzwi, uważnie czytając znajdujące się przy nich tabliczki z imionami. Pokiwał głową z zadowoleniem, gdy znalazł tę, której szukał i nie pukając, ostrożnie wszedł do środka, starając się nie hałasować.
Yesung stał przez moment w miejscu, przyzwyczajając oczy do ciemności, po chwili podszedł jednak do łóżka, w którym ciężkim, niespokojnym snem spał jego kolega.
Tak dawno nie spoglądał na jego twarz… i teraz, przypatrując jej się uważnie widział, jak wielka zmiana dokonała się w nim od tamtej pory. Zazwyczaj, Kim Youngwoon spał jak dziecko, od czasu do czasu mamrocząc coś pod nosem, zawsze jednak z pogodnym wyrazem twarzy. Teraz jednak brwi miał ściągnięte, a wargi rozciągnięte zostały w nieprzyjemnym grymasie.
Jongwoon niespiesznie wyciągnął dłoń w jego kierunku, by po chwili, swoim dawnym zwyczajem, przesunąć palcem po miejscu nad górną warga swojego dongsaenga, który poruszył się nagle i ścisnął go za nadgarstek, otwierając szeroko oczy, ale gdy tylko zauważył, z kim ma do czynienia, westchnął ciężko i zrobił hyungowi miejsce obok siebie.
Yesung jeszcze raz wyciągnął przed siebie jedną z dłoni, delikatnie przykładając ją do gardła Kangina, a drugą, zaciśniętą w pięść, przykładając do swoich ust. Zacisnął powieki, które od dłuższej chwili piekły go za sprawą niechcianych łez i raz po raz energicznie kręcił głową, jakby nie zgadzał się na los, jaki przyszło im dzielić. Młodszy mężczyzna przyciągnął starszego do siebie i zamknął w mocnym uścisku; po chwili obaj poczuli na swoich koszulach łzy towarzysza, ale nie wstydzili się ich. Rozumieli się doskonale; wiedzieli, że w tej sytuacji mogą sobie pozwolić na płacz. Bezgłośny, bolesny, będący krzykiem zrozpaczonych serc.
Bo cóż innego mogli zrobić…

&

„Dlaczego Donghae nie przyszedł ani razu?” – napisał Youngwoon na karteczce, spoglądając na przyjaciół, którzy przyszli do niego i Yesunga z wizytą.
 - On… wciąż się boi, że mu nie wybaczyliście – wyjaśnił Siwon, smutno się uśmiechając.
„Przyprowadźcie go, chcę go zobaczyć”.
- Właściwie, to… siedzi właśnie na korytarzu. Chciał was odwiedzić, ale w ostatniej chwili zrezygnował i powiedział, że nie da razy.
„Niech tu przyjdzie. Musi tu przyjść”.
Chwilowe poruszenie i nagle drzwi do sali otworzyły się na oścież.
- Ja… cześć – mruknął spłoszony Hae, spoglądając na swoje stopy.
Kangin wstał z łóżka i podszedł do niego, po czym uniósł jego brodę tak, że Donghae zmuszony był na niego spojrzeć. Czuł, jak dłoń Kangina drży odrobinę. Oczy zaszły mu łzami.
- Przepraszam… - wyszeptał – ja nie wiedziałem, że to się tak skończy. Chciałbym cofnąć czas… to ja powinienem być niemy, nie wy… - kilka łez potoczyło się po jego policzku.
Wtedy Youngwoon poklepał go po głowie, próbując się uśmiechnąć i pokazać mu, że nie jest na niego zły i że wraz z Yesungiem zrozumieli, że żadna w tym jego wina.
- Ryba, Jongwonnie pisze, że cieszy się, że chociaż tobie nic się nie stało – poinformował go Heechul, uśmiechając się delikatnie.
- Ja… - głos Donghae brzmiał niemrawo - … ja… Boże, tak mi przykro – tym razem rozpłakał się już na dobre.
- Za dużo u nas łez ostatnio… - wyszeptał Sungmin, opierając się o parapet i spoglądając na jasne, błękitne niebo, szukając w nim pocieszenia.
Jednak z przykrością zauważył, że barwa nieboskłonu ciemnieje. Szykowała się ogromna burza. Jakby to był jakiś znak…
Ale czy mogło przydarzyć się jeszcze coś gorszego? Miał nadzieję, że nie i ta burza, która rozpętała się w ich życiu, wraz z tym dniem sprawi, że zaczną od nowa.
Jak bardzo się pomylił, wierząc w przyszłość, jakiej oczekiwał…

&

Obserwował zarówno Yesunga jak i Kangina bardzo uważnie i widział, jak bardzo ciężko pracują na to, by spróbować żyć od nowa choć widział, że jest to dla nich naprawdę ciężkie i że tak naprawdę wciąż brakuje im sił i samozaparcia, żeby starać się ze wszystkich sił. Zauważył, że w obojgu coś zgasło i tak naprawdę wszystko, co robią, wykonują tylko dlatego, żeby spełnić prośby najbliższych, a w rzeczywistości byli zupełnie zniechęceni i nie wiedzieli, co tak naprawdę mieliby robić teraz w życiu.
Obserwował, jak z dnia na dzień zamiast budować swoją nową przyszłość i szukać rozwiązań, zamykają się w swoich światach, wypełnionych samotnością i ciszą.
A on nie mógł im w żaden sposób pomóc, choć próbował wielokrotnie.
Jakby tego było mało, wciąż nie znaleziono osoby odpowiedzialnej za to wszystko, co ich spotkało mimo, że dokładnie opisał kobietę, która nalewała im napój na tamtym przyjęciu.
I kiedy już stracił wszelką nadzieję na to, że kiedykolwiek ktokolwiek ją znajdzie, zdarzyło się coś, co po raz kolejny wywróciło jego życie do góry nogami.
Wracał właśnie ze szpitala, schowany pod ogromnym, zielonym parasolem i zmierzając do samochodu, w którym czekał na niego manager.
I wtedy ją zobaczył. Wychodziła właśnie z pobliskiej kawiarni, rozmawiając z kimś przez telefon. Zamarł na moment, ale już chwilę później otrząsnął się z szoku.
- Hej! Ty tam, zatrzymaj się! – zawołał w jej kierunku; kobieta odwróciła się i gdy tylko ujrzała jego twarz, pomknęła przed siebie. Donghae nie wahając się ani chwili ruszył za nią, wciąż krzycząc, by się zatrzymała.
Nagle kobieta wbiegła na ulicę, mimo mrugającego zielonego światła. Hae nie zauważył jednak ostrzegawczego migania i rzucił się za nią w pościg. Był tak skoncentrowany na jej sylwetce, że nie zauważył, iż światło już dawno zmieniło się na czerwone, a z dwóch stron pędziło ku niemu kilka samochodów.
Wrzasnął z przerażeniem, gdy poczuł, jak coś ciężkiego łamie mu nogi…

&

Wiosenny wietrzyk delikatnie owiewał twarze żałobników, którzy zebrali się na niewielkim cmentarzu by pożegnać niezwykle cennego człowieka, którego los odebrał im tak nagle.
Słońce delikatnie tańczyło na świeżo wykopanym grobie, jakby składając hołd wspaniałemu artyście. Ktoś szlochał głośno, ktoś inny wpatrywał się z wyrzutem w niebo, ściskając w dłoni kwiaty.
Wraz z upływem czasu cmentarz stawał się coraz bardziej pusty, aż w końcu przy nagrobku pozostały tylko dwie osoby, stojące tam w zupełnej ciszy i czujące, że śmierć ich przyjaciela nie może pójść na marne. Obaj wiedzieli, że od tej chwili będą musieli żyć najlepiej, jak potrafią, by pokazać przyjacielowi, który z pewnością obserwował ich z góry, że jego ogromna troska o ich życie nie poszła na marne…
- Donghae, dziękuję – powiedzieli bezgłośnie, uśmiechając się łagodnie.

Obserwatorzy