środa, 19 października 2016

Jeszcze zanim przyszedłeś na świat...

— Tato...? — zapytał chłopiec, nie odklejając nosa od szyby, za którą, wraz z innymi niemowlętami, znajdowała się jego nowo narodzona siostra.
— Co takiego?
— A jak ja się urodziłem, to też byłem w takim pokoju? I też było tam tak dużo małych dzieci?
— Owszem, nawet więcej — potwierdził Heechul, wracając wspomnieniami do tamtego dnia.
— I też były tak pozawijane w kocyki i wyglądały tak samo?
— Mniej więcej... — Mężczyzna był coraz bardziej ciekaw, jakie procesy myślowe zachodziły właśnie w głowie jego syna, że zadawał mu takie pytania, postanowił go jednak nie popędzać i spokojnie zaczekać, aż mu wszystko wyjaśni.
— Acha. No to skąd wiesz, że ja to ja i się nie pomyliłeś? I skąd mam wiedzieć, która to moja siostra? Tato, skąd?
— Twoja siostra śpi sobie o tu, zaraz przy twojej prawej ręce — Heechul wskazał na maleństwo znajdujące się tuż przed szybą. — Wcześniej tam do środka weszła pani pielęgniarka i pokazała mi, gdzie mała sobie leży.
— Czadowo. A skąd ona to wiedziała?
— Dzidzia ma na rączce taką tasiemkę z imieniem i nazwiskiem mamy, datą urodzenia i innymi takimi. Nie ma szans na pomyłkę.
— To dobrze, bo się trochę przestraszyłem.
— Że nie jesteś moim dzieckiem?
— No.
— Nie martw się, rozpoznałbym cię nawet, jakbyś nie miał takiej tasiemki.
Chłopiec przestał wpatrywać się w niemowlęta i spojrzał na ojca.
— Jak to?
Heechul uśmiechnął się tajemniczo.
— Znałem cię, jeszcze zanim przyszedłeś na świat...
— Myślałem, że nie pamiętasz... — rzucił malec tak cicho, że Hee nie był pewien, czy to, co dotarło do jego uszu było prawdą czy jedynie złudzeniem.



*

Znajdował się w sypialni zupełnie sam. Jego koty postanowiły tej nocy spać na kanapie w salonie, po raz pierwszy od dawna zostawiając mu wolne łóżko. Każdego innego dnia byłby z tego zadowolony, ale teraz, gdy nad Seul nadciągnęły ciemne chmury zwiastujące deszcz i gdy wzmógł się wiatr, groźnym świstem ostrzegając przed burzą i gdy zrobiło się nagle strasznie zimno, jakby to nie było lato ale późna jesień, wolałby nie być sam. Przez chwilę zastanawiał się nawet, czy nie podreptać do salonu i nie wcisnąć się jakoś pomiędzy Heebuma a Cherry, ale szybko porzucił ten pomysł. Nie chciał rezygnować z luksusu spania we własnej pościeli tylko dlatego, że razem z pogodą pogorszył się też jego nastrój.
Nie lubił deszczu. Nienawidził burzy. Nie znosił ciemnych chmur zasłaniających mu słońce.
Pierwsze krople pojawiły się na szybach, a on wpatrywał się w nie, jakby poza cząsteczkami tlenu, wodoru, mieszanki minerałów i zanieczyszczeń tkwiło tam coś jeszcze. Jakby w całej swojej wilgotnej postaci chowały cały tak skrzętnie przez niego skrywany smutek.
Zamknął oczy, próbując odegnać od siebie nieprzyjemne myśli. Zwinął się w kłębek i udawał, że nie czuje się ani odrobinę samotny.
Zasnął, wyobrażając sobie, jak dobrze byłoby przytulić się do ukochanej osoby w noc taką jak ta.
Śniło mu się coś... nie potrafił potem powiedzieć, co to było, ale wprowadziło do jego serca tyle pokoju i radości, że następnego dnia chodził radosny jak skowronek. I przez parę następnych dni też.
Aż nadszedł kolejny pochmurny wieczór, a wraz z nim przywitał go smutek.
Czuł się taki samotny...
Zadzwonił do swojego najlepszego przyjaciela w nadziei, że ten poprawi mu humor, ale nawet Gunhee nie potrafił przegnać ciężaru z jego serca.
Deszcz spływający po szybach sypialnianych okien przypominał jego własne łzy. Zasypiał słuchając ich miarowego, melancholijnego stukania o parapet.
Nagle, wraz z uderzeniem pioruna, w jego głowie pojawił się pewien obraz, który zniknął tak szybko jak błyskawica na zewnątrz.
Rozbudził się zupełnie. Usiadł na łóżku i przez chwilę zastanawiał się, co to było i dlaczego nagle poczuł, jakby już nie był sam.
Z pewnością nie był sam.
Ta myśl przez chwilę nie dawała mu spokoju. Nie czuł strachu. Wstał i zapalił światło z czystej ciekawości, ale tak jak się spodziewał, w pokoju nie było nikogo; zlęknione burzą koty uciekły do łazienki i zapewne tam zasnęły.
Wrócił do łóżka i zasypiał z uśmiechem na ustach.
Zapomniał o tamtym wydarzeniu; słoneczne dni wyparły te pochmurne i przez dłuższy czas czuł się po prostu dobrze. Wypełnione pracą i spotkaniami z przyjaciółmi dni mijały mu szybko i męczyły go na tyle, że zasypiał niemal od razu po wejściu do domu. Nie miał ani czasu, ani siły na zastanawianie się nad swoją samotnością, którą upychał gdzieś na dnie serca i udawał, że nie istnieje.



Jednak istniała. Przychodziła do niego razem z ciszą, niepokojąc i czyniąc go straszliwie smutnym. Włączał wtedy komputer w nadziei, że głośny, kolorowy świat gry jakoś go pocieszy.
Aż do momentu, w którym za oknem zaczynała szaleć burza. Z jakiegoś powodu nie potrafił się wtedy skupić na niczym konkretnym i koniec końców, zawsze przyłapywał się na bezsensownym chodzeniu po pokoju.
Nie bał się grzmotów i piorunów, ale nie znosił być w taką pogodę sam.
Tego dnia również nie mógł znieść siedzenia w pustym mieszkaniu. Już miał do kogoś napisać, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
Heechul uśmiechnął się i podążył ku wejściu, z rozbawieniem obserwując wyprzedzających go Heebuma i Cherry. Jego koty zawsze witały gości jako pierwsze, oni zaś wiedzieli, że robią to tylko dla smakołyków, które później otrzymywały; ci goście wiedzieli też jak bardzo Heechul lubi wspólne popijawy, gdy za oknem szalała burza.
— Właśnie miałem do was dzwonić!
— Nie pieprz, tylko dawaj ręczniki, nie widzisz, że z nas cieknie? — Gunhee wskazał na siebie i na trzech kolegów, którzy wcześniej podali Hee reklamówki z soju i przekąskami i teraz powoli ściągali buty i przemoknięte skarpety.
— Jak już się tak rozbieracie, to ściągajcie wszystko. Nie mam ręczników, dam wam jakieś ubrania.
— Ty, ale gacie też mam mokre... — zauważył jeden z nich.
— Bo się pewnie posikałeś ze strachu, jak ten piorun pieprznął niedaleko — wtrącił drugi; po przedpokoju rozległ się rechot pięciu rozbawionych mężczyzn.
Godziny upływały, a zabawa trwała w najlepsze; Heechul miał nadzieję, że potrwa aż do samego rana, kiedy to on i towarzysze padną ze zmęczenia i upojenia alkoholowego. Niestety, w momencie, gdy otwierał kolejną butelkę soju, trzech z czterech jego towarzyszy dostało potwornie ważne wiadomości o jakimś straszliwie ważnym spotkaniu, o którym zapomnieli i opuścili jego mieszkanie w niecałe pięć minut.
— No to zostaliśmy sami... znów — zauważył Gunhee, szczerząc się do stojącego naprzeciw niego lustra.
— No i dobra. Poświętujemy koniec lipca we dwóch! — Hee podał przyjacielowi szklankę, jednak ten spojrzał na niego ze strachem w oczach. — O co ci chodzi, szklanka za mała? Czekaj, pójdę po większą...
— Co powiedziałeś?
— Że jak chcesz większą szklankę, to...
— Wcześniej.
— Że będziemy świętować ostatni dzień lipca we dwóch?
Gunhee wypuścił wiązankę przekleństw, wyjął telefon i spojrzał na wyświetlacz.
— SORRY ZIOM, MAM SAMOLOT ZA DWIE GODZINY, POMIESZAŁY MI SIĘ DATY, NAWET SIĘ NIE SPAKOWAŁEM, JA PIERDZIELĘ, ZADZWONIĘ JAK DOTRĘ DO SINGAPURU, NARA!
Heechul po cichu obserwował, jak jego przyjaciel w pośpiechu zakłada pierwsze lepsze buty i opuszcza jego mieszkanie. Uśmiech powoli schodził z jego ust, zamieniając się w ponury grymas opuszczonej osoby.
Omiótł spojrzenie pusty pokój. Wydawał mu się nagle strasznie duży i potwornie chłodny...
Chwycił butelkę soju. Wiedział, że zapijanie smutków to nienajlepszy pomysł, ale skoro i tak już nie był trzeźwy, a butelki i tak pootwierane, postanowił upić się tak bardzo, jak to tylko możliwe.
Nie pamiętał potem, jakim cudem dotarł do sypialni. Pamiętał jedynie, że znalazłszy się w miękkiej pościeli, płakał jak dziecko.
A potem zobaczył dziecko. Trwało to tylko ułamek sekundy, ale wydawało mu się, że dziecko to się do niego uśmiecha... Choć może było to tylko zwykłe urojenie pijanego, zmęczonego człowieka. Lub był to tylko sen, który z jakiegoś powodu podniósł go na duchu. Wraz z nastaniem poranka obudził się rześki i zadowolony; uśmiechając się do słońca, zastanawiał się, co było powodem tak dobrego nastroju. Doszedł do wniosku, że na jego samopoczucie duży wpływ ma pogoda za oknem.
Nie przeszło mu nawet na myśl, żeby połączyć swoją radość z tym, co mu się śniło.



Aż do następnego razu. Do następnej deszczowej nocy, podczas której kulił się pod kocem i czekał, aż łaskawy sen uwolni go od dręczących go ponurych myśli i od poczucia wszechogarniającej pustki.
Oddech Heechula stał się ciężki i urywany, jakby jakaś niewidzialna moc zakłócała pracę jego zdrowych przecież płuc.
Nienawidził tego. Nie znosił w sobie tej samotności. Nie rozumiał, dlaczego tak bardzo zależało mu na tym, żeby kogoś przy sobie mieć.
Doskonale radził sobie w pojedynkę. Zresztą, mało kto był w stanie wytrzymać dłużej u jego boku. Nie był idealnym partnerem, z którym można było stworzyć idealny związek. Miał trudny charakter, dziwne zainteresowania, artystyczną duszę i twarz znacznie piękniejszą od wielu kobiecych twarzy. A na dodatek kochał swoją pracę bardziej niż cokolwiek innego. Zazwyczaj to połączenie wystarczyło, by na dłuższą metę zniechęcić osoby, z którymi się spotykał.
Dlatego intensywnie nad sobą pracował. Nie przynosiło to jednak pożądanych przez niego skutków i jego relacje z kobietami wciąż nie wyglądały tak, jak według niego wyglądać powinny. Żadnej z nich nie potrafił szczerze pokochać.
Więc w dalszym ciągu doskwierała mu samotność.
Powinien się już do tego dawno przyzwyczaić, ale nie było to takie proste, jakby się mogło wydawać. Jakaś część jego duszy nie umiała pogodzić się z myślą, że tak miałoby być już zawsze. Buntowała się, coraz częściej doprowadzając Heechula do łez, co tylko go rozwścieczało.
Czuł się głupio, rozklejając się z takiego powodu. Gdyby ktoś go takiego zobaczył, z pewnością czułby się bardzo niezręcznie. A jednak trochę chciał, by pojawił się ktoś, komu będzie mógł zaufać na tyle, że pozwoli sobie na odkrycie przed nim tej strony. Ktoś, kto będzie umiał go zrozumieć i otoczyć opieką. Ktoś, kto pokocha go bezwarunkowo i on sam będzie w stanie to odwzajemnić.
Nawet nie zauważył, kiedy pochłonięty marzeniami o słodkiej przyszłości, zaczął przysypiać. Ostatnią myślą, zanim zupełnie odpłynął do krainy snów, było pragnienie ujrzenia tego uśmiechu, który, jak mu się wydawało, przynosił mu jakiś dziwny, wewnętrzny spokój.
I mógłby przysiąc, choć był już naprawdę śpiący, że ten uśmiech naprawdę pojawił się przed jego oczami i to właśnie on pozwolił mu w pełni odprężyć się i zasnąć spokojnym snem.



Od tamtej pory wyczekiwał tego uśmiechu ilekroć samotność dawała mu się we znaki. Ale pojawiał się tylko w smutne noce wilgotne od deszczu. Zastanawiał się, dlaczego tak jest i doszedł do wniosku, że to właśnie wtedy najbardziej tego potrzebuje. Kiedy nawet pogoda za oknem dokłada się do jego i tak niemałego już smutku.
Zaakceptował tę zasadę i po jakimś czasie zaczął nawet liczyć na załamanie pogody, choć wiedział, że jest ono niemal równoznaczne ze spadkiem własnego samopoczucia.
Chciał widywać ten śliczny uśmiech jak najczęściej, a im częściej go widywał, tym lżej mu było na duszy. Nie rozmyślał więcej nad powodem, dla którego mu się ukazuje. Przyjął to z otwartym umysłem i radosnym sercem, dziękując losowi za tak wspaniały dar.



— MATKO KOCHANA! — wrzasnął tak głośno, że usłyszał go chyba każdy, kto znajdował się w studio. Nagrywał właśnie jeden z programów rozrywkowych dla kablówki, gdy coś zmusiło go do przerwania swojej kwestii w połowie zdania.
— Heechul-ssi, wszystko w porządku? — w głosie producenta nie było słychać ani krzty troski, był wyraźnie poirytowany faktem, że trzeba będzie powtórzyć nagrywanie tej sceny.
— Tak, już tak, przepraszam. Wydawało mi się, że kogoś zobaczyłem. Przepraszam.
— Pięć minut przerwy — oświadczył producent i zwrócił się do najmłodszej osoby na planie — idź sprawdzić, czy nikt podejrzany się tu nie kręci. Nie chcemy kłopotów.
Heechul westchnął. Wiedział, że nikogo nie znajdą, bo osoba, którą zobaczył, pojawiła się wyłącznie w jego głowie.
— Oppa, coś nie tak? — zapytała jego wyraźnie zmartwiona koleżanka, która była akurat gościem w tym odcinku. — Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha — podała mu kubek z wodą. Upił z niego parę łyków, zastanawiając się, czy powiedzieć jej prawdę.
— Bo widziałem. To znaczy, nie do końca ducha — wyjaśnił, widząc jej minę — widziałem dziecko. Uśmiechające się. W głowie... Idiotycznie to brzmi, ale naprawdę przez moment miałem przed oczami uśmiechające się do mnie dziecko.
— Musisz być strasznie przemęczony... Często masz takie halucynacje?
— To nie... — urwał w połowie; uświadomił sobie, że zaprzeczenie nic tu nie da i niezależnie od tego, co powie, jego znajoma i tak zaproponuje mu wizytę u psychiatry lub kogoś innego. — Czasem.
— Powinieneś iść do jakiegoś specjalisty, oppa. Mam namiary na naprawdę dobrego, zaraz dam ci jego wizytówkę. Powołaj się na mnie, powinni przyjąć cię od ręki.
Podziękował i schował tekturkę do kieszeni, nawet nie sprawdzając, co się na niej znajduje. Nie potrzebował żadnej wizyty u lekarza.
Potrzebował jeszcze raz zobaczyć tamten uśmiech; wcześniej był nim tak zaskoczony, że nie zdążył się nim ucieszyć.
Miał nadzieję, że uda się przywołać go myślami i pojawi się tak nagle, jak przed momentem.
Niestety, nic się nie wydarzyło. Ani tego dnia, ani nawet potem, gdy wrócił do domu cały przemoknięty od deszczu, który złapał go, gdy wracał nad ranem do domu.
Nie pojawił się też następnego deszczowego dnia. Ani kolejnego. I chociaż Kim Heechul przyzywał tę małą zjawę wielokrotnie, wciąż pozostawała niedostępna. Po jakimś czasie mężczyzna zaczął już nawet tracić nadzieję, a nawet rozmyślał, czy tamte wizje były prawdziwe. Ostatecznie stwierdził, że jego zmęczona i osamotniona dusza namąciła mu w umyśle, który sam stworzył sobie obraz dziecka, podnoszącego go na duchu radosnym uśmiechem.



Aż do pewnej niezwykle ponurej niedzieli, kiedy to deszcz zalewał ulice i domy trzeci dzień z rzędu,
powoli irytując nawet tych, którzy do tej pory uparcie twierdzili, że uwielbiają taką pogodę.
Heechul z pewnością do nich nie należał i trwająca tak długo ulewa powodowała, że czuł się wyjątkowo rozbity wewnętrznie. Wszystko go irytowało, wszystko męczyło, wszystko doprowadzało do łez. Nie mógł znieść siebie w takim stanie i gdyby mógł, rozszarpałby się na kawałki. Próbował zasnąć, jednak gdy tylko się kładł, znużenie odchodziło od niego, jakby bawiło się z nim w kotka i myszkę jedynie po to, by go dodatkowo zdenerwować.
Włączył swoją ulubioną grę, ale po dwóch przegranych meczach dał sobie spokój. Chwilę bawił się ze swoimi kotami, ale i to bardzo szybko mu się znudziło. Postanowił więc popracować nad tekstami piosenek. Niestety, słowa też nie były dziś po jego stronie i po niecałej godzinie przerwał swoje zmagania.
Nie pozostało mu nic innego, jak tylko zalec na kanapie i przytulając się do swojej ulubionej poduszki oraz oglądając telewizję czekać, aż zachce mu się spać. Problem tkwił w tym, że za nic w świecie nie mógł znaleźć pilota. Podejrzewał, że po raz kolejny został gdzieś schowany przez Cherry albo Heebuma.
Zrezygnowany ułożył się na kanapie. Słuchał wiatru świszczącego za oknem i kropel deszczu uderzających o szyby. Miarowy stukot, któremu wtórował wiatr, powoli go uspokajały. Z każdą kolejną sekundą opuszczały go męczące go cały dzień nieprzyjemne myśli, a zamiast nich przychodziła do niego senność.
Im głośniej zaczynało być za oknem, tym spokojniejszy się czuł.
Już prawie zasnął, gdy potężny piorun przeciął niebo, a wraz z nim przed oczami Heechula pojawił się uśmiech, na który tak długo, nie do końca świadomie czekał.
Małe, słodkie dziecko uśmiechało się do niego, życząc mu dobrej nocy.
Odwzajemnił uśmiech.
Zasnął.



Od tamtej pory tajemnicze maleństwo nawiedzało go za każdym razem, kiedy kładł się spać, już nie tylko podczas wilgotnych deszczowych nocy.
Uśmiechało się do niego pogodnie i wlewało w jego serce tyle radości, że po obudzeniu podskakiwał z radości i nucił wszystkie wesołe piosenki, jakie tylko wpadły mu do głowy. Czuł się tak szczęśliwy, że niektórzy zaczęli podejrzewać go o nadużycie substancji odurzających lub innych dziwnych specyfików poprawiających nastrój.
A on po prostu czuł, że wszystko układa się tak, jak powinno. Radość rozpierała go do tego stopnia, że pragnął podzielić się nią z innymi. Chciał, żeby ktoś cieszył się razem z nim. Chciał opowiedzieć o nawiedzającym go przemiłym uśmiechu rozwiewającym samotność. Ale musiał myśleć logicznie. Nie każdy potrafiłby go zrozumieć; część przyjaciół zareagowałaby pewnie tak samo jak jego koleżanka wtedy, na planie programu rozrywkowego i wcale by im się nie dziwił. To, co mu się przytrafiło, nie było normalne­­, ale w tym rzecz ­— coś tak niespotykanego i wyjątkowego nie mogło pozostać tajemnicą.



— Co ty taki ucieszony znowu? Naćpałeś się czegoś czy poznałeś wreszcie miłość swojego życia? — Gunhee przyglądał mu się z zaciekawieniem z okienka w monitorze. Dawno już nie widział się z Heechulem, ostatnio nie mieli okazji rozmawiać też przez skype i kiedy w końcu się udało, jego najlepszy przyjaciel wyglądał na zupełnie odmienionego. Musiał być ku temu jakiś powód.
— A można się naćpać czyimś uśmiechem?
— Czyli jednak! Jak wygląda? Ładna?
— Uroczy. Słodki.
Gunhee milczał przez moment, zastanawiając, czy się nie przesłyszał. Po chwili wzruszył ramionami i kontynuował rozmowę.
— No dobra, ale ładny? Czy może powinienem powiedzieć: przystojny?
— Jak dorośnie, to pewnie tak...
— Koleś.
— No?
— Ja nic nie mam do twoich preferencji seksualnych i w ogóle, ale to nie jest zabawne. Pedofilia to przestępstwo i...
— Ląduj, ziomek, ląduj. W ogóle mnie nie zrozumiałeś, jak mogłeś mnie posądzać o coś takiego, ja pieprzę, lecz się — Hee był wyraźnie poirytowany tym, co właśnie usłyszał.
— Ty się dupo wołowa lecz, sam powiedziałeś, że naćpałeś się uśmiechem jakiegoś słodkiego chłopczyka.
— No tak, ale to nie ma nic wspólnego z moimi preferencjami idioto. On mi się po prostu śni... to znaczy właśnie nie do końca śni, bo jeszcze wtedy nie śpię... ale po tym, jak go widzę, to zaraz zasypiam...
— Wciąż się pogrążasz, złamasie.
— To ty dochodzisz do jakiś dziwnych wniosków, zboczeńcu. Ja tylko mówię, że śni mi się dzieciak. I się uśmiecha.
— No dobra. Uśmiecha się i co?
— No i nic.
— To wszystko?
— No.
— I tylko dlatego chodzisz potem cały uchachany?
— No.
— Heechul?
— Co?
— Pamiętasz jak w liceum mówiłeś mi, że jakbyś kiedykolwiek zaczął ćpać, to mam przyjechać i osobiście cię zamordować? Myślę, że możesz już zacząć pisać testament.
— Glucie zielony, mówię ci cały czas, że jestem czysty! Ja nie wiem, człowiek ci ufa, zwierza ci się z czegoś ważnego, bo myśli, że go zrozumiesz, a tu ciągle mu się wmawia jakieś niestworzone rzeczy. Ja pieprzę, Younghun, czy nie możesz choć raz na jakiś czas być poważny?
— Dobra, gościu, teraz to ty ląduj. Po prostu to, co powiedziałeś mi do tej pory jest naprawdę dziwne. Weź napij się wody czy wódy, obojętnie, i wytłumacz wszystko tak, żebym zrozumiał, a nie rzucasz sobie półsłówkami i oczekujesz zrozumienia.
Heechul spojrzał na przyjaciela, wziął głęboki oddech, po czym przedstawił mu całą sytuację.
— Czyli mówisz, że teraz to dziecko pokazuje ci się codziennie?
— Teraz tak. I nawet wydaje mi się, że nie trwa to ułamka sekundy, jak na początku, tylko jakby dłużej. Ale nie mam pewności, bo jestem wtedy potwornie śpiący.
— No dobra, super, że tak się dzieje, świetnie, że potem chodzisz cały dzień jak na haju, ale... zastanawiałeś się, dlaczego to dziecko ci się pokazuje?
— Ta, ale niczego nie wymyśliłem. Myślałem, że jak zapamiętam, jak wygląda, to w czymś mi to pomoże... ale nie wiem.
— Czemu?
— No bo albo ten dzieciak wygląda trochę jak ja, albo po prostu coś mi się miesza we łbie.
— Ej!
— Co?
— Może to jesteś ty...? Pomyśl tylko — podobno zdarza się, że śnimy się sobie samym i te sny są odzwierciedleniem naszych nadziei albo obaw. Może twoje młodsze ja chce ci coś uświadomić i próbuje przebić się do twojej świadomości... musisz tylko rozkminić, co takiego chcesz samemu sobie powiedzieć! Ot, cała tajemnica.
Wyjaśnienie Gunhee brzmiało sensownie, ale Heechul nie był pewien, czy jego przyjaciel miał rację. Niby wszystko miało ręce i nogi — tajemnicze dziecko, czyli on sam pojawiał się zawsze wtedy, gdy czuł się samotny i pocieszało go uroczym uśmiechem, chcąc przez to dodać samemu sobie otuchy.
Problem w tym, że jakoś nie potrafił zaakceptować takiego wyjaśnienia swoich wizji. Ciągle miał wrażenie, że ukazujące mu się dziecko jest odrębną istotą, lecz w żaden sposób nie mógł tego udowodnić.
Przestał więc się tym przejmować i po prostu cieszył się tą codzienną, nietypową obecnością, czerpiąc z niej siłę do walki z samotnością i smutkiem.



A potem poznał ją. Kobietę, która wniosła do jego życia jeszcze więcej pokoju i radości. Była piękna, słodka i mądra i Heechul nie mógł uwierzyć, że ktoś tak wspaniały obdarzył go miłością. Jeszcze bardziej zaskoczony był tym, że potrafił tę miłość odwzajemnić.
Naprawdę pokochał tę kobietę, był tego pewien. Była jego najlepszą przyjaciółką, powierniczką wszelkich sekretów. Wiedziała także o jego wizji i choć mówiła mu, że nie ma pojęcia, co to za wizje, to miał jakieś dziwne przeczucie, że po prostu ukrywa przed nim prawdę, chcąc, by kiedyś odkrył ją sam.
Był zaślepiony miłością i pijany szczęściem.
Gdy kładł się spać tego samego dnia, w którym się zaręczył, nie zauważył, że tym razem, oprócz jasnego uśmiechu ukochanej, którego obraz miał ciągle w głowie, nie pojawił się ten drugi, dziecięcy.
Spostrzegł to dopiero po kilku dniach. Tajemnicze dziecko, chłopiec tak bardzo do niego podobny, po prostu przestał do niego przychodzić.
Jego życzliwy, miły uśmiech zniknął tak nagle jak się pojawił. Nie pozostawił po sobie smutku, a jedynie dziwną, maleńką tęsknotę, której Heechul za nic w świecie nie potrafił się pozbyć. Kiedy wspominał o tym swojej ukochanej, kiwała głową ze zrozumieniem i zapewniała go, że z pewnością jeszcze ten uśmiech zobaczy.
Z czasem jednak zapomniał o wszystkim — najpierw nie mógł sobie przypomnieć, za czym tak właściwie tęskni, a potem sama tęsknota rozpłynęła się i zniknęła gdzieś, przesłonięta najpierw przez niesamowitą radość nowożeńców i zupełnie wyparta przez szczęście spowodowane wiadomością o tym, ze na świat ma przyjść ich pierwsze dziecko.
Heechul nie mógł się doczekać narodzin i odliczał godziny pozostałe do rozwiązania bardziej skrupulatnie niż jego żona, którą cała ta sytuacja i rozemocjonowanie męża niezwykle bawiły.
Był podekscytowany jak jeszcze nigdy przedtem. Nie mógł się doczekać. Świadomość, że za moment przyjdzie na świat jego dziecko, była dla niego czymś niesamowitym.
Gdy usłyszał pierwszy krzyk swojego nowonarodzonego syna, wprost nie posiadał się z radości. Chwilę później mógł już trzymać go w ramionach.
Otarł łzy wzruszenia i przyjrzał się twarzy swojego pierworodnego.
Uśmiech zamarł mu na ustach. Zakręciło mu się w głowie.
Usiadł na najbliższym krześle i wolną ręką raz po raz przecierał oczy z niedowierzania.
— Niemożliwe... — szepnął, widząc na twarzy chłopca coś w rodzaju delikatnego uśmiechu — niemożliwe.
Jednak nie mógł się mylić. To, czego właśnie doświadczał, musiało być prawdą. Tajemnica i zagadka, nad którą swego czasu tak bardzo się zastanawiał, znalazła rozwiązanie wtedy, gdy najmniej się tego spodziewał. Gdy o wszystkim już zapomniał.
Wciąż nie mógł w to uwierzyć.
Spod ładnych, ciemnych rzęs spoglądało na niego dziecko z jego snów.
Swym tajemniczym, ślicznym uśmiechem w najbardziej samotne noce obdarzał go jego własny syn. To właśnie on był źródłem jego radości.


— Dziękuję. — Mężczyzna ucałował maleństwo, które zamruczało cichutko i zasnęło.


*

— Myślałem, że nie pamiętasz... — rzucił malec tak cicho, że Hee nie był pewien, czy to, co dotarło do jego uszu było prawdą czy jedynie złudzeniem. Postanowił jednak zaryzykować i pociągnąć rozmowę dalej. To była jego jedyna szansa, by dowiedzieć się całej prawdy.
— Pamiętam, oczywiście, że pamiętam... ale dlaczego?
— Czemu cię odwiedzałem?
Mężczyzna kiwnął głową.
— Jak dowiedziałem się, że będziesz niedługo moim tatą, to nie mogłem się doczekać, aż cię zobaczę! No i nie chciałem, żebyś był taki smutny...
— O proszę, jakiego mam miłego syna! Ale hej, chyba ci się potem odechciało mnie odwiedzać...
— Nie! Potem to poznałeś mamę. I ja to już wtedy nie mogłem, musiałem się przygotowywać...
— Do czego?
— No jak to, tato! Przecież też tak kiedyś miałeś! Do tego, żeby się urodzić!
— A, no tak, jak mogłem na to nie wpaść.
— Ja też nie wiem, jak. A miałem cię za takiego mądrego tatę...
— Wybacz, młody.
— W porządku, i tak cię kocham — chłopiec uśmiechnął się do niego tak dobrze mu znanym, radosnym uśmiechem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy